Radio Białystok | Wiadomości Studio Suwałki | Kiedyś to było, czyli z dziejów Suwalszczyzny - To byli prawdziwy mordercy
autor: Jakub Mikołajczuk
Tyle, że ubrani w mundury komunistycznego państwa. Dzisiaj te historie sprzed kilkudziesięciu lat przypominane są niechętnie, a okres PRL pokazywany jako całkiem normalny.
Na Ziemi Suwalskiej i Pojezierzu Augustowskim działały dwa Powiatowe Urzędy Bezpieczeństwa Publicznego – w Augustowie i Suwałkach. Organizatorami byli absolwenci słynnej sowieckiej „kuźni kadr” – Oficerskiej Szkoły Kontrwywiadu z Kujbyszewa Mieczysław Janucik i Antoni Kalinowski, bo województwo białostockie uznawano za teren szczególnie zagrożony „reakcją”.
W praktyce oznaczało to prowokacje, fizyczne i psychiczne znęcanie się, niszczenie mienia członków podziemia niepodległościowego oraz morderstwa zarówno te w majestacie ówczesnego prawa, jak i skrytobójstwa.
Nie mogąc znaleźć poszukiwanych, mszczono się na rodzinach. Tak było w przypadku pełniącego funkcję dowódcy kompanii Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” w gminie Rutka-Tartak Kazimierza Bartnika, ps. „Młotek”. W styczniu 1947 roku zamknięto drzwi i podpalono dom, w którym przebywała czwórka jego dzieci. Najstarsze z nich miało 10 lat. Przy pomocy siekiery domownikom udało się wydostać i uciec w kierunku wsi.
Rodzinę Stanisława Orłowskiego, ps. „Piorun”, ubecy z Augustowa pobili i obrabowali z całego dobytku. Zniszczyli zabudowania i nakazali opuszczenie wsi.
Do stałego zestawu należały też prowokacje. Na Suwalszczyźnie poborca podatkowy i jednocześnie agent UB Wacław Skowroński w czasie sprawdzania inwentarza podrzucał bogatszym chłopom pistolety lub magazynki. Po nim przychodzili ubecy, którzy znajdywali broń, co kończyło się zwykle więzieniem i konfiskatą majątku.
Jeszcze gorszy los spotykał osoby, które zostały poddane śledztwu. Będąca w trzecim miesiącu ciąży Janina Matusiak, aresztowana w październiku 1950 r. za udzielanie pomocy partyzantom Piotra Burdyna, tak to wspominała.
„[...] w U[rzędzie] B[ezpieczeństwa] w Suwałkach byłam bita w nieludzki sposób przez trzech funkcjonariuszy. Bito mnie przez całą noc na zmianę. […] Następnie zaciągnięto mnie do pomieszczenia ciemnego i wrzucono na podłogę [...] lekarz obcinał mi postrzępione ciało ze skórą. […].
Z kolei Stefana Milewskiego - ps. „Kozak” nakłaniano do współpracy. W suwalskim Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego był bity przez znanego kata Stachowiaka. Jak wspominał, okładano go kablem i pałką po piętach tak mocno, że nawet po latach miał trudności z chodzeniem.
Dla tych, którzy w śledztwie trzymali się twardo i nie ujawniali znanych im tajemnic często przysyłano do cel agentów. Jednym z nich był komunista z Raczek o nazwisku Buczyński. Przed wprowadzenia do celi, charakteryzowano go w zakrwawione bandaże, siniaki i zaschniętą na twarzy krew. Udając zmaltretowaną ofiarę komunistów, płakał i wyzywa władze komunistyczną, czym zyskiwał zaufanie współwięźnia. Po uzyskaniu informacji, wypuszczano go z celi, mył się, przebierał, pisał raport i po odebraniu żołdu wracał do domu czekając na następne wezwanie.
Najbrutalniejsze metody zostały wyeliminowane w 1956 roku, ale do 1989 roku wymuszanie zeznań poprzez bicie było doraźnie stosowane przez funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL.