Radio Białystok | Białoruś | Białoruś/ Socjolog: Protest zwolnił, ale się nie skończył
Białoruski protest się nie skończył, bo nie zniknęły jego przyczyny, a reżim Łukaszenki będzie nadal popełniać błędy – uważa Andrej Wardamacki. Jego zdaniem protest jest "jak pociąg, który jest zbyt ciężki, by go zatrzymać".
Protesty zmieniają formę, ale nie gasną
Do fali, która na zmianę wznosi się i opada, porównuje protesty na Białorusi socjolog Andrej Wardamacki, który jest wykładowcą na Uniwersytecie Warszawskim, ale wciąż prowadzi badania na terenie swojego kraju. Wyjaśnia, że w związku z represjami ze strony władz protest zmienia formy, ale nie gaśnie.
Widzimy szereg nowych cech – przeniesienie na poziom lokalny, zmiany form na bardziej "bezpieczne", biorąc pod uwagę bezprecedensową brutalność ze strony władz
– wyjaśnia socjolog, który od 2010 r. mieszka w Warszawie.
Wardamacki jest założycielem zarejestrowanej w Polsce Białoruskiej Pracowni Analitycznej.
To, co widzimy teraz, to rozciągnięcie się psychologicznej sinusoidy, gdzie od przekonania, że się uda, ludzie przechodzą do stanu rozczarowania i myśli, że wszystko znowu skończyło się niepowodzeniem. Owszem, natężenie protestu jest obecnie niższe, ale znowu wzrośnie
– przekonuje.
Jego zdaniem decydują o tym głębokie przyczyny nastrojów protestujących, zaangażowanie bezprecedensowo szerokiej reprezentacji grup społecznych, ale przede wszystkim to, że podejmowane przez władze działania nie są w stanie protestu zlikwidować.
"Pogarszająca się sytuacja gospodarcza była ładunkiem wybuchowym"
Zdaniem Wardamackiego przyczyny wzrostu nastrojów protestu leżą w gospodarce i w stosunku władz do społeczeństwa.
Obrazowo można powiedzieć, że pogarszająca się sytuacja gospodarcza była ładunkiem wybuchowym, a lontem, który go podpalił, stał się COVID-19 i nonszalancja, z jaką władze traktowały społeczeństwo w sytuacji pandemii
– przekonuje rozmówca.
Idąc dalej w to porównanie, sytuację podgrzewają nowe i niezależne media, które bardzo szybko podają informację o tym, co się dzieje, pozwalając błyskawicznie reagować i podjąć np. decyzję o wyjściu na ulicę
– wskazuje Wardamacki.
Powołując się na badania, wskazuje, że w czerwcu zmienił się stosunek do mediów państwowych i niezależnych – spadł wskaźnik zaufania do tych pierwszych, a wzrósł – do drugich.
Ludzie oceniają media na podstawie tego, jak bardzo ich doświadczenie jest bliskie temu, co widzą w mediach. Im większa jest ta różnica, tym mniejsze zaufanie do mediów. Rozrzut pomiędzy tym, co pokazywały media państwowe, także na temat pandemii, a percepcją i doświadczeniem poszczególnych odbiorców, był bardzo duży. W tej sytuacji rośnie odporność na propagandę
– wskazuje analityk.
Jak przekonuje, wpływa na to, jak zresztą na cały charakter protestu, także zmiana struktury wykształcenia społeczeństwa.
Zmienił się również system wartości – zmniejsza się liczba osób oczekujących paternalistycznej roli państwa, poprawia stosunek do biznesu.
Coraz więcej ludzi jest gotowych do brania odpowiedzialności za siebie, ale także za to, co dzieje się w kraju
– ocenia Wardamacki.
Jego zdaniem potrzeba uczestniczenia w podejmowaniu decyzji w gospodarce, polityce, życiu obywateli, wyraźnie wybrzmiewa w białoruskim proteście.
Władze zastosowały nieproporcjonalne, niespotykane dotąd represje, ale to również wywołało reakcję – przesunął się próg bólu. Stosunkowo więcej ludzi jest gotowych do tego, by trafić do aresztu, czy ponieść inne konsekwencje. Poza tym strach, który jest celem władz, przemija i przekształca się w gniew, a ludzie, potwierdzają to badania, są nastawieni na długofalowy protest. To jest główna różnica z rokiem, kiedy na drugi dzień po rozpędzeniu powyborczej demonstracji, ludzi już nie było na ulicy
– tłumaczy Wardamacki.
Socjolog: Białoruś stała się poligonem doświadczalnym
Jeszcze jedną rzeczą, o której mówią uczestnicy protestów, jest "nieodwracalność", przekonanie, że nie ma powrotu do sytuacji sprzed wyborów w 2020 roku.
Unikalną cechą białoruskiego protestu jest brak lidera. I to z jednej strony ma obiektywne przyczyny – każdy aktywny lider wcześniej czy później "zniknie" - trafi do więzienia lub za granicę. Z drugiej jednak, brak lidera nie jest przyczyną dyskomfortu dla uczestników
– przekonuje socjolog.
Wskazuje przy tym, że obecny spadek natężenia protestu ma oczywiście związek z represjami i z tym, że nie widać efektu dotychczasowych demonstracji.
- Władza systemowo powtarza błędy, które również są przyczyną protestów – przekonuje.
Jego zdaniem nie jest to kwestia tego, czy "Łukaszenka jest mądry, czy niemądry, ale tego, czy potrafi odpowiedzieć na potrzeby społeczne".
Łukaszenka żyje w innym systemie wartości. On odwołuje się do grupy, która była największa w latach 90. minionego wieku, ale od tamtego czasu maleje. I to jest gwarancja, że będzie dalej popełniać błędy
– ocenia Wardamacki.
Jego zdaniem język trafiający dla ludzi rozczarowanych upadkiem ZSRR i potrzebujących gwarancji państwa, nawet w zamian za utratę części wolności, czy samodzielności, dzisiaj nie jest już efektywny.
Wardamacki wskazuje, że krytyczne znaczenie dla przyszłości Białorusi będzie miało to, jak zachowa się Rosja, która jego zdaniem może "odegrać najgorszą rolę".
Podkreśla przy tym, że bagatelizowanie sytuacji na Białorusi przez społeczność międzynarodową może mieć bardzo poważne konsekwencje.
To nie jest problem wewnętrzny. Białoruś stała się poligonem doświadczalnym. Zwycięstwo Łukaszenki będzie natchnieniem dla innych dyktatorów
– ostrzega.