Radio Białystok | Wiadomości | W Białymstoku zakończył się proces ws. nieudzielenia pomocy ofiarom pożaru
Kar po dwa lata więzienia chce prokuratura w - zakończonym we wtorek (09.03) - procesie dwóch mężczyzn oskarżonych o to, że w maju 2019 r. w Białymstoku nie udzielili pomocy ofiarom pożaru, tzn. nie powiadomili o nim żadnej ze służb. Obrona chce uniewinnienia.
Sąd odroczył publikację wyroku
Publikację wyroku Sąd Rejonowy w Białymstoku odroczył do drugiej połowy marca.
Pożar w drewnianym domu przy ul. Grunwaldzkiej w Białymstoku, wybuchł nad ranem 13 maja 2019 roku; w ogniu zginęło dwóch mężczyzn, trzeci zmarł po dwóch miesiącach w hospicjum, wskutek odniesionych obrażeń.
Strażacy otrzymali informację o pożarze, gdy budynek, w którym docelowo było sześć mieszkań (w dwóch przebywali ludzie), był już cały w ogniu. Gdy przyjechali na miejsce, ogień na dole nie pozwalał im wejść do środka, zagrożenie stwarzał też strop zajęty pożarem. Ostatecznie z piętra udało się ewakuować kilkunastoletnią dziewczynę i dwóch mężczyzn (jeden z nich później zmarł). Na dole strażacy znaleźli zwłoki dwóch osób.
Śledztwo w sprawie pożaru prowadziła Prokuratura Rejonowa Białystok-Południe. Ostatecznie wątek dotyczący okoliczności i przyczyn wybuchu pożaru został umorzony. Biegły z zakresu pożarnictwa za najbardziej prawdopodobne uznał nieumyślne zaprószenie ognia w dwóch możliwych wariantach - albo z przewróconego, parafinowego wkładu do znicza albo od zapalonego papierosa. Nie udało się jednak ustalić, kto był sprawcą.
Z tego postępowania wyłączony został jednak wątek, w którym dwóm mężczyznom, w wieku 44 i 32 lata, prokuratura postawiła zarzuty nieudzielenia pomocy osobom, które były w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia. W ocenie śledczych mężczyźni ci - choć mogli to zrobić bez zagrożenia dla siebie czy innych osób - nie wezwali służb ratunkowych. Jak wynika z ustaleń śledztwa, byli oni w miejscu pożaru, a gdy ten wybuchł, choć wyszli z budynku, nie zawiadomili nikogo.
Gdy na miejsce przyjechała straż pożarna i policja, wezwane przez inne osoby, byli oni w pobliżu.
Za nieudzielenie pomocy człowiekowi, który jest w sytuacji zagrożenia życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, gdy można to zrobić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo, grozi do lat 3 więzienia. Obaj oskarżeni nie przyznają się.
Białostocki sąd przesłuchał ostatniego świadka
We wtorek białostocki sąd przesłuchał ostatniego świadka, zamknął przewód sądowy, a strony wygłosiły mowy końcowe. Prokuratura wnioskuje o dwa lata więzienia dla każdego z oskarżonych. Prokurator Wioletta Legus zwracała uwagę, że dla popełnienia przestępstwa nieudzielenia pomocy osobie znajdującej się w niebezpieczeństwie bez znaczenia jest, czy byłaby to pomoc skuteczna.
Mówiła, że oskarżeni nie mogli nie zdawać sobie sprawy z faktu, że gwałtownie rozwijający się pożar, będzie śmiertelnym zagrożeniem dla osób, które pozostały w płonącym budynku.
Nic nie usprawiedliwia ucieczki bez wezwania, w jakikolwiek sposób, pomocy (...). Oskarżani okazali się pozbawieni elementarnej wrażliwości, los pokrzywdzonych był im obojętny
- mówiła w mowie końcowej. Zaznaczyła, że gdy mężczyźni ci uciekali z budynku, wtedy jeszcze nikt nie zawiadomił policji i straży pożarnej.
Obrona stoi na stanowisku, że oskarżeni nie mieli świadomości, iż w budynku objętym pożarem są inni ludzie, a do tego nie mogli pomocy udzielić, nie narażając siebie. Jak mówiła aplikant Sylwia Kowalczyk reprezentująca jednego z oskarżonych, wejść do środka mogły jedynie osoby przygotowane i zabezpieczone. "Czy mój klient miał iść po śmierć, wchodząc do tego budynku?" - pytała w mowie końcowej.
Nie czuję, że coś złego zrobiłem, chciałem jak najlepiej - mówił w ostatnim słowie jeden z oskarżonych. Odnosząc się do zarzutu, że wraz z kolegą chował się za ciężarówką zaparkowaną kilkadziesiąt metrów od miejsca pożaru, zamiast wzywać pomoc, powiedział, że liczył na to, że w aucie śpi kierowca, który będzie miał telefon, bo obaj oskarżeni go nie mieli.