Radio Białystok | Wiadomości | Rozpoczął się proces oskarżonych o nieudzielenie pomocy ofiarom pożaru w Białymstoku
Przed Sądem Rejonowym w Białymstoku rozpoczął się we wtorek (24.11) proces dwóch mężczyzn oskarżonych o nieudzielenie pomocy ofiarom pożaru, który w maju 2019 roku wybuchł w drewnianym domu w centrum miasta. Chodzi o to, że o pożarze, w którym śmierć poniosły trzy osoby, nie powiadomili strażaków.
W pożarze zginęło dwóch mężczyzn
Pożar w drewnianym domu przy ul. Grunwaldzkiej w Białymstoku, wybuchł nad ranem 13 maja 2019 roku; w ogniu zginęło dwóch mężczyzn, trzeci zmarł po dwóch miesiącach w hospicjum wskutek odniesionych obrażeń.
Strażacy otrzymali informację o pożarze, gdy budynek, w którym docelowo było sześć mieszkań (w dwóch przebywali ludzie) był już cały w ogniu. Gdy przyjechali na miejsce, ogień na dole nie pozwalał im wejść do środka, zagrożenie stwarzał też strop zajęty pożarem. Ostatecznie z piętra udało się ewakuować kilkunastoletnią dziewczynę i dwóch mężczyzn (jeden z nich później zmarł). Na dole strażacy znaleźli zwłoki dwóch osób.
Nie udało się ustalić, kto był sprawcą
Śledztwo w sprawie pożaru prowadziła Prokuratura Rejonowa Białystok-Południe. Ostatecznie wątek dotyczący okoliczności i przyczyn wybuchu pożaru został umorzony. Biegły z zakresu pożarnictwa za najbardziej prawdopodobne uznał nieumyślne zaprószenie ognia w dwóch możliwych wariantach - albo z przewróconego, parafinowego wkładu do znicza albo od zapalonego papierosa. Nie udało się jednak ustalić, kto był sprawcą.
Mężczyźni nie wezwali służb ratunkowych
Z tego postępowania wyłączony został jednak wątek, w którym dwóm mężczyznom, w wieku 44- i 32-lat, prokuratura postawiła zarzuty nieudzielenia pomocy osobom, które były w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia. W ocenie śledczych mężczyźni ci - choć mogli to zrobić bez zagrożenia dla siebie czy innych osób - nie wezwali służb ratunkowych. Jak wynika z ustaleń śledztwa, byli oni w miejscu pożaru, a gdy ten wybuchł, choć wyszli z budynku, nie zawiadomili nikogo.
Gdy na miejsce przyjechała straż pożarna i policja, wezwane przez inne osoby, byli oni w pobliżu. Za nieudzielenie pomocy człowiekowi, który jest w sytuacji zagrożenia życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, gdy można to zrobić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo, grozi do lat 3 więzienia.
Zanim proces ruszył, sąd oddalił wniosek o jego utajnienie (jeden z oskarżonych powołał się na ważny interes prywatny i obawę napiętnowania, gdy media nagłośnią proces), a potem również wniosek o obrońcę z urzędu dla drugiego z mężczyzn.
Oskarżeni nie przyznają się do winy
Obaj nie przyznają się.
Byłem pijany, wszystkiego dokładnie nie pamiętam. Nawet nie wiedziałem, że tam jest ktoś w środku. A co do piętra, to nie wiedziałem, że ogień będzie się tak szybko rozprzestrzeniał. Po prostu wyszliśmy szybko stamtąd przez korytarz, żeby od kogoś zadzwonić
- mówił jeden z nich we wtorek przed sądem.
Twierdził, że od kilku lat nie używa telefonu komórkowego. Przyznał, że bał się też, czy w domu jest butla gazowa, która mogłaby eksplodować. W wyjaśnieniach składanych w śledztwie mówił, że nie wie, dlaczego wtedy wyszedł z domu, nikogo nie zawiadamiając. "Logicznie nie myślałem (...). Czuję się winny, ale dlatego, że zapraszałem tam za dużo kolegów, ale pożar nie jest moją winą" - twierdził wtedy.
Przyznał też, że znajomi mogli tam sami wchodzić pod jego nieobecność. Drugi z oskarżonych w swoich wyjaśnieniach uściślił, że "była to melina, ale nie otwarta dla wszystkich, było to otwarte dla bliskich znajomych".
Spanikowaliśmy, opuściliśmy na chwilę budynek, po prostu wyszliśmy na chwilę za płot i akurat nas policja wyprzedziła, od razu wezwała straż - tak mówił w śledztwie.
Sąd przesłuchał we wtorek większość świadków wskazanych przez prokuraturę, m.in. małżonków, którzy zajmowali mieszkanie na piętrze. Również świadka z bloku w pobliżu, który w nocy zauważył pożar. To strażak, który natychmiast zawiadomił dyżurnego i pobiegł na miejsce; pomógł pierwszym jednostkom w miarę szybko zlokalizować miejsce, gdzie na górze była nastolatka, jej ojciec i wuj.
Zeznawali też policjanci z patroli, które przyjechały na miejsce. To funkcjonariusze zauważyli ok. 50 metrów od posesji, gdzie trwała akcja ratowniczo-gaśnicza, dwóch mężczyzn, którzy obserwowali te działania zza zaparkowanej przy ulicy ciężarówki. Wtedy policjanci obu mężczyzn zatrzymali.
Proces został odroczony do stycznia. Mają być wtedy przesłuchiwani kolejni świadkowie.