Radio Białystok | Wiadomości | Dyrektywa butelkowa - felieton Marka Gąsiorowskiego
Jeszcze nie tak dawno nikt by nie wpadł na pomysł, żeby rozmawiać o korkach z plastikowych butelek. Ostatnio to modny temat. Wszystko za sprawą brukselskich urzędników. O szczegółach opowiada Marek Gąsiorowski.
Od 1 lipca w życie wchodzi dyrektywa, zgodnie z którą plastikowa butelka i korek mają stanowić nierozerwalną całość. Wszystko po to, by butelka z korkiem - zespolone - wylądowały na śmietniku. W tym celu producenci tych opakowań tak zmodyfikowali swój produkt, że korek po otwarciu butelki jest nadal połączony z nagwintowanym zamknięciem, tyle że odchylony na bok.
Taki stan rzeczy irytuje. Mój znajomy, który prosto z półtoralitrowej centrali lubi czasem pociągnąć sobie parę łyków - już darzy ów pomysł z korkami szczerym i głębokim uczuciem.
- To mnie wk…. To znaczy wkurza - mówił mi ostatnio. Pijesz, a tu korek cię drapie po nosie, to raz tak mnie zdekoncentrowało, że omal się nie zakrztusiłem. Innym razem po otwarciu nakrętka miała taki zadzior, że gębę sobie podrapałem, a przelanie czegoś z butelki do butelki to czysta ekwilibrystyka. O piciu z takich butelek podczas jazdy samochodem nie wspomnę….
Choć dyrektywa zacznie obowiązywać od 1 lipca, plastikowe butelki zgodne z nowym unijnym prawem już od kilku tygodni są na rynku. A to oznacza, że popularne, charytatywne akcje zbiórki porzuconych korków pójdą na śmietnik historii, a razem z nimi pomoc potrzebującym.
Skąd wziął się taki pomysł? Stoi za tym wpływowe w Europie lobby recyklingowe. Nakrętki bez butelek to tzw. drobnica, z którą te firmy słabo sobie radzą. Po wejściu w życie dyrektywy - problem przestanie dokuczać firmom, ale niestety już dokucza konsumentom.
I tu dochodzimy do sedna sprawy, czyli do segregacji śmieci. To niewątpliwie słuszna idea, ale w Polsce trudna do zrealizowania z wielu powodów. Ponadto sama segregacja w wielu miejscach jest kiepsko zorganizowana. Właściciele domów czy szeregówek nie mają za bardzo wyjścia - segregować muszą, bo w ich wypadku nic się nie ukryje. Mają jednak o wiele więcej przestrzeni życiowej na swojej posesji, co sprawia że pojemniki do segregacji nie dominują w domowym krajobrazie.
O wiele gorzej jest w blokowiskach. W takiej na przykład 24 metrowej kawalerce, a w Polsce dużo mamy takich mieszkań, cztery pojemniki na śmieci to już zwalisko. Człowiek ma wrażenie, że to śmieci są głównym lokatorem, a nie on. Ludzie często nie segregują m.in. z tego powodu, a poza tym monitoring tego - kto co i jak wyrzuca na śmietnik - jest żaden. Znam też takie przypadki, że lokatorzy chcąc się pozbyć baterii, plastiku, czy innych tworzyw - muszą zasuwać do osiedlowego pojemnika paręset metrów. To nie pomaga.
Sam system jest - moim zdaniem - źle skonstruowany, bo opiera się na represji i przymusie, a powinien być tak sformułowany, by lokator miał wybór i niemal natychmiast osobiście powinien odczuć skutki swego wyboru. W blokowiskach mamy aktualnie odpowiedzialność zbiorową, a to oznacza, że skoro wszyscy razem odpowiadamy za segregację, to faktycznie nikt za to nie odpowiada.
Dobrze byłoby, gdyby unijni urzędnicy zmotywowali producentów do używania takich opakowań, które są proste w segregacji i praktyczne w użyciu. Najlepiej, gdyby sam konsument mógł takie opakowanie użyć po raz drugi w innym celu. A jeszcze lepiej, gdyby takie opakowania ulegały samodzielnie szybkiej utylizacji. To oczywiście melodia przyszłości. Pomarzyć można, czemu nie.
Na dziś górą są firmy recyklingowe, które dbają głównie o swój interes i dyktują warunki. Zwykły obywatel - czy chce czy nie - musi się temu podporządkować i to idzie mu marnie, bo przynajmniej w blokowiskach ma słabą motywację…