Radio Białystok | Felieton | Balkon z widokiem na areszt - felieton Marka Gąsiorowskiego
Patodeweloperka - to zjawisko nierozerwalnie związane z budownictwem wielorodzinnym. Najczęściej występuje w największych Polskich miastach lub w innych miejscach atrakcyjnych inwestycyjnie. W zjawisku tym chodzi przede wszystkim o to, by na kupionej przez dewelopera działce wybudować jak najwięcej mieszkań. Komfort przyszłych lokatorów w tej sytuacji nie ma znaczenia. Liczą się zyski jakie można z inwestycji wycisnąć.Taki blok znaleźliśmy w Białymstoku.
Jeszcze nie jest zamieszkały, jeszcze trwają tam ostatnie prace, ale to tylko kwestia dosyć krótkiego czasu, kiedy pojawią się tam ludzie. I cóż tam zastaną? Przygnębiający widok z balkonów, bowiem blok stoi przy ul. Hetmańskiej, a od płotu - niegdyś więzienia - dziś aresztu śledczego - dzieli go zaledwie kilka metrów. Mieszkania w klatkach od ulicy Hetmańskiej, to lokale dedykowane miłośnikom drutu kolczastego. Przyszli lokatorzy będą napawać się widokiem wysokiego płotu zwieńczonego koncentriną, podobną do tej jaką kiedyś rozciągnięto wzdłuż polsko-białoruskiej granicy.
Mieszkańcy następnych klatek nie będą mieli lepiej. Mniej więcej w środku bloku, tuż za płotem aresztu, stoi hala produkcyjna. Robota, wcale nie taka cicha, w takich miejscach zaczyna się wcześnie rano. Młoty, piły, szlifierki - prawdopodobnie taka orkiestra obudzi przyszłych lokatorów może o szóstej, najpóźniej o siódmej. Najlepiej będą mieli lokatorzy z mieszkaniami zlokalizowanym najdalej od Hetmańskiej. Za płotem tylko suwnica do przenoszenia budowlanych prefabrykatów. Niemniej mieszkańcy owego bloku bez względu na to, gdzie wykupią mieszkanie, będą musieli oglądać ludzi nieszczęśliwych, pozbawionych wolności. I nie ważne, czy taki los spotkał ich zasłużenie czy nie. Codzienne oglądanie ludzkiego nieszczęścia z balkonów bloku przy Hetmańskiej w Białymstoku to taki bonus gratis od dewelopera.
Jeśli inwestor brałby pod uwagę komfort mieszkańców, to w miejscu gdzie teraz stoi ów nieszczęsny blok powinien stanąć ekran, który by izolował mieszkańców całego mini osiedla przy Hetmańskiej. Taki ekran można byłoby tak zaaranżować, że podniósłby on walory estetyczne i praktyczne tego miejsca i zarazem izolował mieszkańców od odgłosów i widoków zza płotu okalającego areszt. Z perspektywy dewelopera to żaden biznes. Ów kawałek działki, tak zagospodarowany, podniósłby tylko koszty budowy, a nie przyniósłby żadnych zysków.
Niestety, to często spotykany tryb podejścia do inwestycji w budownictwie wielorodzinnym. Do takich decyzji deweloperów poniekąd zmusiło życie. W obrębie miast czy na obszarach atrakcyjnych inwestycyjnie ubywa gruntów pod budowę bloków. Są one coraz droższe, podobnie jak materiały budowlane, czy praca wyspecjalizowanych ekip. Ceny mieszkań na każdym lokalnym rynku mają swój górny pułap. I trzeba wszystko tak skalkulować, by po zakończeniu budowy szybko przyszły sensowne zyski, a mieszkania nie stały puste miesiącami, bo są za drogie.
Dlatego takich koszmarków jak białostocki blok mamy w całym kraju coraz więcej - a to osiedle z placem zabaw, na którym mieści się tylko jeden kogucik do bujania się, a to z kolei mieszkania rzekomo z ogródkiem przybalkonowym, który to ogródek na ogródek w ogóle nie wygląda. Czy mieszkanie, które to mieszkanie w świetle polskiego prawa mieszkaniem nie jest, bo ma tylko dziewięć metrów powierzchni, a powinno mieć minimum dwadzieścia cztery, by za mieszkanie uchodzić. O budowlanych samowolach, czy niedoróbkach można by mówić bez końca.
Jak zwykle w naszej polskiej rzeczywistości za takimi negatywnymi zjawiskami nie nadąża prawo, ale nawet gdyby nadążało, to developerzy i tak znajdą sposób by je obejść. Powinien zadziałać rynek by niesolidnych deweloperów z obiegu wyeliminować, ale popyt na mieszkania w Polsce jest duży, a podaż o wiele za mała, że to praktycznie niemożliwe. Dlatego niemal wszystko się sprzedaje. I nawet mieszkania z widokiem na drut kolczasty i areszt też się niestety sprzedadzą i to z godnym zyskiem. W zasadzie to już się sprzedały. Zostało tylko jedno …