Radio Białystok | Wiadomości | Rozpoczął się proces dotyczący nieprawidłowości w sortowni odpadów w Studziankach
Osiem osób odpowiada przed białostockim sądem w procesie dotyczącym nieprawidłowości w sortowni odpadów w Studziankach koło Wasilkowa.
To m.in. byłe kierownictwo spółki z Ostrołęki, która zarządzała sortownią. Zdaniem prokuratury dopuścili oni do składowania odpadów wbrew przepisom, co zagrażało ludziom i środowisku.
Śledztwo dotyczyło pożarów, które wybuchały na składowisku, ale ten wątek umorzono, bo sprawcy podpaleń nie udało się ustalić. Skierowano natomiast akt oskarżenia w oparciu o wyniki kontroli przeprowadzonej przez Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska.
W środę (13.12) rozpoczął się proces w tej sprawie. Chodzi o działalność w latach 2017-2020 tzw. Centrum Innowacyjnej Gospodarki Odpadami mieszczącego się w Studziankach. Kierownictwu spółki z Ostrołęki prokuratura zarzuciła, że jako osoby uprawnione i zobowiązane do bieżącego zarządzania oraz nadzoru nad działalnością tej firmy - wbrew przepisom - dopuściły do składowania odpadów w taki sposób, że m.in. zanieczyszczone odcieki przenikały do gleby, a odpady magazynowane były w sposób nieselektywny.
Oskarżeni nie przyznają się. Jeden z nich - kierujący ostrołęcką spółką w pierwszym okresie objętym zarzutami - mówił w środę przed sądem, że akt oskarżenia - w zasadniczej części oparty na wnioskach z protokołów pokontrolnych WIOŚ - jest bezzasadny. Jak wyjaśniał, zarzuty dotyczą trzech lat, a w tym czasie było jedynie 4-5 kontroli tej inspekcji. W jego ocenie, nieprawidłowości nie miały charakteru "trwałego", a uchybienia były na bieżąco usuwane.
Odpierał zarzuty śledczych, argumentując, że nie ma danych, o ile więcej odpadów magazynowano, niż wynikałoby to z pozwolenia. Mówił, że w tym pozwoleniu nie był informacji, ile odpadów można magazynować. O odciekach wody mówił, że działo się to tylko po działaniach strażaków przy gaszeniu pożarów.
Podczas takiej akcji straż pożarna nie dyskutuje, ani nie zastanawia się nad tym, czy odpady, które trzeba przewieźć z miejsca na miejsce, czy to miejsce jest właściwe, jeśli chodzi o pozwolenie zintegrowane - mówił oskarżony. - Kontrole (WIOŚ) następowały po takich pożarach, obejmowały akcje gaśnicze. I po takich akcjach odpady być może nie były w takich miejscach, w których powinny się znajdować. Natomiast uważam, że w tym momencie nie ponosi odpowiedzialności żaden z pracowników, który wykonywał polecenia straży pożarnej - mówił.
Powtarzał, że odcieki wody do gruntu miały miejsce po gaszeniu pożarów. - Tym niemniej nie uważam, by takie ilości wody mogły zagrozić bezpieczeństwu środowiska - dodał.
Kolejna rozprawa została zaplanowana na styczeń. Sąd ma zacząć wówczas przesłuchania świadków.