Radio Białystok | Wiadomości | Białostocki sąd podwyższył wyroki dla dwóch mężczyzn za udział w oszustwach "na policjanta"
Sąd Okręgowy w Białymstoku podwyższył we wtorek (13.06) do półtora roku i dwóch lat więzienia, kary dla dwóch młodych mężczyzn za udział w oszustwach metodą "na policjanta". Dwie białostoczanki straciły w ten sposób łącznie prawie 45 tys. zł. Obrońcy chcieli uniewinnienia. Wyrok jest prawomocny.
Skazani mają w całości naprawić szkodę
Sąd pierwszej instancji nieprawomocnie skazał tych oskarżonych na kary roku oraz roku i dwóch miesięcy więzienia. Oprócz podwyższenia kar, sąd odwoławczy uznał też za zasadne zasądzenie po 10 tys. zł grzywny. Skazani mają też w całości naprawić szkodę, czyli dwóm mieszkankom Białegostoku w wieku 71 i 62 lat, zwrócić łącznie blisko 45 tys. zł.
W tym samym procesie odpowiadał też trzeci mężczyzna. Białostocki sąd rejonowy skazał go na rok więzienia w zawieszeniu, ale była to kara nie tylko za pomoc w jednym z oszustw, ale też za posiadanie narkotyków. Sąd okręgowy od zarzutu pomocnictwa przy oszustwie go uniewinnił, co oznacza, że nie będzie on musiał solidarnie oddać pieniędzy jednej z dwóch oszukanych kobiet.
Do oszustw doszło jesienią 2020 roku
Do oszustw objętych tym aktem oskarżenia doszło jesienią 2020 roku. Kwota strat byłaby większa, ale jednej z kobiet nie udało się więcej pobrać z konta. Obie do dziś nie odzyskały pieniędzy. Według prokuratury, oskarżeni wzięli udział w przestępstwie jako ostatnie ogniwo grupy oszustów, czyli osoby odbierające gotówkę lub w tym pomagające. Jeden z nich był kierowcą; wszyscy są młodymi mieszkańcami Warszawy i jej okolic.
W obu przypadkach zadzwonił do białostoczanek mężczyzna podający się za funkcjonariusza komendy wojewódzkiej policji w Białymstoku. Mówił, że policjanci rozpracowują grupę przestępczą, która podrabia dowody osobiste, a w proceder zamieszana jest też pracownica banku.
Rzekomo prawdziwą tożsamość i funkcję policjanta potwierdzała kolejna osoba. Kobiety miały iść do banku po oszczędności i przekazać je policji. Zapewniano je, że funkcjonariusze cały czas akcję nadzorują, a jej celem jest udaremnienie przestępstwa. "On powiedział, że przyjedzie do mnie kurier i na hasło "bank" będę musiała oddać pieniądze, które wypłaciłam oraz te, które posiadam w domu" - zeznawała w śledztwie 71-latka. Blisko 25 tys. zł w gotówce odebrał młody mężczyzna, który przyszedł do mieszkania.
62-letnia emerytka, która straciła 20 tys. zł mówiła, że podeszła do słów rozmówcy z rezerwą i początkowo nie uwierzyła w akcję policji. Ostatecznie jednak pojechała do banku; chciała pobrać 40 tys. zł, ale kasjerka mogła wypłacić połowę tej kwoty.
U niej inaczej wyglądał scenariusz samego przekazania pieniędzy. Oszust, który był z nią w stałym kontakcie, chciał, by pieniądze włożyła do kosza na śmieci, ale wciąż zmieniał to miejsce. Doszło nawet do tego, że kobieta wyjęła pieniądze z kosza i zakomunikowała, że ma dosyć i jedzie do domu. Wówczas była straszona sprawą karną, grożono też, że konsekwencje spotkają jej syna. W jej przypadku, gdy już oszuści przejęli gotówkę, odebrała telefon, a rozmówca wulgarnie zapytał ją, jak się czuje jako osoba oszukana w ten sposób.
Apelacje złożyła prokuratura i obrońcy
Apelacje od wyroku pierwszej instancji złożyła prokuratura i obrońcy dwóch oskarżonych.
Podwyższając kary sąd okręgowy uznał, że dwaj główni oskarżeni, którzy w procederze odegrali rolę tzw. odbieraków, mieli pełną świadomość, iż biorą udział w - jak ujął to sąd - "czymś, co w potocznym języku określa się jako "przekręt"; zaznaczył jednak, iż nie ma dowodów, by dokładnie znali mechanizm tego oszustwa, tzn. by wiedzieli, jak udało się namówić kobiety do oddania pieniędzy.
Sędzia Dariusz Gąsowski przypominał w ustnym uzasadnieniu wyroku, że oskarżeni przyjechali z Warszawy, odbierali pieniądze od obcych im osób na ustalone hasło, m.in. wyjmując gotówkę z kosza na śmieci. Jeden z mężczyzn dostawał instrukcje od osoby dzwoniącej z numeru z brytyjskim prefiksem.
To także wskazuje na domówienie ról procesowych w oszukańczym przedsięwzięciu (...). Co do tego, że obaj panowie działali z pełną świadomością tego, że wyciągają ręce po cudze, nienależne nikomu pieniądze w ramach oszustwa, nie mamy co do tego jakichkolwiek wątpliwości. Wątpliwości budzi tylko to, do jakiego stopnia ci panowie zostali wtajemniczeni w te arkana oszukańcze - mówił sędzia Dariusz Gąsowski.
Sąd odwoławczy uznał, że nie można o karach w pierwszej instancji mówić, iż są w odczuciu społecznym "zasłużone i sprawiedliwie". "Dążyliśmy też do tego, by dać sygnał, że tego typu postawy (...) powinny spotkać się ze stosowną reakcją i potępieniem ze strony wymiaru sprawiedliwości. Że dopiero kary na tym poziomie (...) będą karami sprawiedliwymi, zasłużonymi, które da się w sposób racjonalny obronić w kontekście ustalania, stopniowania winy i społecznej szkodliwości tychże zachowań" - dodał sędzia Dariusz Gąsowski.
W przypadku uniewinnienia sąd uznał, że nie było dowodów na to, by chłopak, który był kierowcą, wiedział, po co jadą do Białegostoku. "Tak, on de facto dopomógł tych ludziom w przestępstwie, tyle że bezwiednie, a w każdym razie nie ma niczego, co wskazywałoby na to, że postąpił tak w sposób świadomy" - uzasadniał sędzia.