Radio Białystok | Wiadomości | 10 lat więzienia za śmiertelne pobicie partnerki i nieudzielenie jej pomocy
Na 10 lat więzienia skazał w środę (23.02) Sąd Okręgowy w Białymstoku 40-latka z Brańska za ciężkie pobicie konkubiny i spowodowanie u niej tak poważnych obrażeń, że po dwóch dniach zmarła. To wyrok również za to, że do nieprzytomnej kobiety nie wezwał żadnej pomocy.
Orzeczenie nie jest prawomocne. Prokuratura chciała kary łącznej 15 lat więzienia. Obrona wnioskowała o uniewinnienie, bo w jej ocenie w sprawie jest szereg wątpliwości i brak jest jednoznacznych dowodów na to, że to działanie oskarżonego doprowadziło do zgonu.
Według aktu oskarżenia Prokuratury Rejonowej w Bielsku Podlaskim, 7 marca 2021 roku oskarżony dotkliwie pobił konkubinę, używając twardego narzędzia, powodując u niej m.in. poważne obrażenia głowy, które doprowadziły do zgonu; w ocenie biegłych kobieta zmarła 9 marca. W tym czasie konkubent nie wezwał do niej pomocy medycznej; zrobił to dopiero jego ojciec, gdy okazało się, że 41-latka nie daje żadnych oznak życia, a jej ciało jest zimne.
Oskarżony 40-latek utrzymuje się z renty, nie ukrywa, że jest uzależniony od alkoholu, był karany za jazdę samochodem, będąc pod wpływem alkoholu. Do zarzutów się nie przyznał. Twierdził, że kobieta była wtedy nietrzeźwa i sama się przewróciła. Jak mówił na początku procesu przed sądem, chciała zatańczyć, ale straciła równowagę i uderzyła głową o podłogę z drewnianych paneli.
W śledztwie wyjaśniał, że 7 marca kobieta wyszła na godzinę, wróciła nietrzeźwa i doszło do sprzeczki, potem do szarpaniny; wtedy miał ją raz lub dwa uderzyć w twarz otwartą ręką. Potem - jak wyjaśniał - konkubinę przeprosił, doszło do porozumienia i wspólnie pili piwo.
"Zaczęliśmy tańczyć, był już wieczór. Podczas tańca upadła i uderzyła tyłem głowy o panele na podłodze" - mówił wtedy.
Prostował to przed sądem, mówiąc, że to kobieta próbowała tańczyć, a on nie chciał.
Według jego wyjaśnień, po upadku kobieta nie straciła przytomności, krwawiła z ust i nosa, a on pomógł jej się podnieść. Ostatecznie zaniósł ją do łóżka i tam zostawił. Twierdził też, że następnego dnia próbował ją budzić, ale bezskutecznie, choć był pewien, że żyła. Wieczorem poszedł spać. 9 marca znowu miał ją budzić, ale gdy dotknął jej pleców, okazało się, że ciało jest zimne.
W ocenie sądu okręgowego wersja o nieszczęśliwym upadku w tańcu jest jedynie linią obrony.
"Tę linię obrony obala zdecydowanie opinia biegłych z zakresu medycyny sądowej, którzy stwierdzili, że te obrażenia nie mogły powstać w taki sposób" - mówiła w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Anna Hordyńska.
Odnosząc się do zarzutu nieudzielenia pomocy, powiedziała, że gdyby ta pomoc od razu była wezwana, być może udałoby się uratować kobiecie życie. Mówiła też, że ojciec oskarżonego próbował swoimi zeznaniami przed sądem "stworzyć" korzystną dla syna linię obrony mówiąc, że gdy 8 marca (dzień po pobiciu) zajrzał do pokoju, leżąca w łóżku kobieta się poruszyła. Wcześniej zeznawał inaczej.
Sąd ocenił, że zasadny był również zarzut nieudzielenia pomocy, co podwyższyło karę łączną do 10 lat więzienia. "Oskarżony nie wezwał pogotowia i nie zrobił nic, by kobiecie pomóc" - mówiła sędzia Hordyńska.