Radio Białystok | Wiadomości | Pół roku prac społecznych za znieważenie uczestników Marszu Równości w Białymstoku
Na pół roku prac społecznych po 30 godzin miesięcznie skazał w poniedziałek (21.09) białostocki sąd 41-letniego mężczyznę za znieważenie małżeństwa - uczestników Marszu Równości z lipca 2019 roku.
Sąd uznał, że słowa, które padły pod ich adresem, nosiły znamiona mowy nienawiści. Wyrok zapadł po jednej rozprawie, nie jest prawomocny.
Marsz Równości przeszedł ulicami Białegostoku 20 lipca ub. roku. Nie obyło się bez incydentów, towarzyszyło mu kilka kontrmanifestacji, doszło do zamieszek i interwencji policji. Funkcjonariusze ustalili ponad 140 osób, które w trakcie marszu popełniły różne przestępstwa i wykroczenia. Kilka spraw zakończyło się aktami oskarżenia.
W poniedziałek przed Sądem Rejonowym w Białymstoku stanął 41-letni mieszkaniec miasta, w przeszłości karany, obecnie bezrobotny, który w czasie marszu słownie zaatakował dwie osoby. Było to małżeństwo, które brało udział w marszu, bo był on współorganizowany przez bliską im osobę (siostrę kobiety).
Padły pod ich adresem wulgarne słowa i obraźliwe określenia, w tym związane z orientacją seksualną. O słownym ataku małżonkowie zawiadomili policjantów zabezpieczających zgromadzenie.
Oskarżony przyznał się do użycia obraźliwych określeń
Różne słowa padały, od ludzi z marszu również, może trochę za mocno krzyczałem, nerwy puściły może - mówił oskarżony w poniedziałek przed sądem. Ostatecznie przyznał się do użycia obraźliwych określeń. Pytany przez sąd, w jakim celu przyszedł na Marsz Równości, mówił, że z ciekawości, "jak to będzie wyglądać".
Bo nie podoba mi się takie coś. Nie toleruję różnych takich, żeby powiedzmy chłopak i chłopak byli małżeństwem, dzieci mogli adoptować. Nie zgadzam się z tym
- powiedział dopytywany, czego "nie toleruje".
Sędzia pytała, jaki miałby być powód zdenerwowania oskarżonego w czasie marszu.
Niecodzienne zachowanie takich obywateli, właśnie na tym marszu zauważyłem taką rzecz, że chłopak z chłopakiem bezczelnie całowali się. Chłopak z dziewczyną to jest normalne, wywodzę to ze swoich przekonań i wychowania w rodzinie - padła odpowiedź.
Przyznał jednak, że słowa, które wypowiedział, paść nie powinny, znowu tłumaczył się zdenerwowaniem, emocjami. "Nie byłem jeden, setki ludzi tak robiło" - dodał. Powtarzał, że to "nie jego ideologia, żeby takie rzeczy się działy publicznie".
Zaatakowani słownie małżonkowie mieli w procesie status pokrzywdzonych, to osoby w wieku ok. 40-45 lat, mieszkańcy Warszawy. Jak zeznali, szli w marszu, gdy nieznany im mężczyzna znalazł się obok nich i zaczęły padać z jego strony wyzwiska. "Ja to odczułam tak, jakby się po prostu do nas przyczepił" - mówiła kobieta, która wyjęła wtedy telefon i zaczęła całą sytuację nagrywać. Ponieważ dalej padały wyzwiska i przekleństwa, jej mąż poprosił policjanta o interwencję.
Nie wiem, czy ten pan uznał nas za osoby homoseksualne, ale wrażenie było takie, że właśnie z tego powodu zostaliśmy znieważeni. Osobiście nie potrafię tego zrozumieć, dlaczego jest to powód do znieważania kogokolwiek
- mówił z kolei mąż kobiety.
Sąd po jednej rozprawie wydał wyrok - skazał 41-latka na karę sześciu miesięcy ograniczenia wolności, z obowiązkiem wykonywania nieodpłatnej, kontrolowanej pracy na cele społeczne w wymiarze po 30 godzin w miesiącu.
Treści, które wypowiadał oskarżony pod adresem pokrzywdzonych, są to treści znieważające, stanowią one mowę nienawiści, która jest niedopuszczalna
- mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia Barbara Paszkowska.
Podkreślała, że taka mowa nienawiści jest niedopuszczalna zarówno na podstawie Kodeksu karnego, jak i ogólnych zasad stanowiących podstawę porządku prawnego RP i Unii Europejskiej.
Odnosząc się do słów, które padły, sędzia Barbara Paszkowska podkreślała, że nie można tu mówić o wolności słowa i swobodzie wypowiedzi. "To przekracza tę granicę w sposób oczywisty i rażący, i stanowi realizację właśnie mowy nienawiści" - uzasadniała.
Kwestia posiadania własnych poglądów, własnej oceny sytuacji i kwestia niezgadzania się z pewnymi zjawiskami społecznymi nie upoważnia do tego, aby obrażać w tak bezpardonowy, wulgarny i obrzydliwy sposób innych ludzi - dodała sędzia Paszkowska.
Przytaczała treść preambuły Konstytucji RP.
Uważam, że każdy obywatel, niezależnie od tego, jaką wyznaje wiarę, jakiego jest koloru skóry, jakie wyznaje poglądy, jaki ma światopogląd, jaką ma orientację seksualną czy tożsamość płciową, winien przestrzegać tych podstawowych zasad, o których mowa w preambule - powiedziała Paszkowska.
Podkreślała, że wartości chrześcijańskie i - jak to ujęła - obowiązek chrześcijański - oznaczają stanie po stronie tych, którzy "są krzywdzeni, marginalizowani, którzy są słabsi".
Odmienność drugiego człowieka nie jest powodem, by kogoś poniżać, obrażać, określać wulgarnymi określeniami, bo to jest niegodne człowieka (...) Tu nie ma żadnej ideologii, to są po prostu ludzie, mówimy o ich niezbywalnej godności, o podstawowych prawach człowieka - powiedziała.
Pytany, czy to rozumie, skazany potwierdził. Po wyjściu z sali rozpraw podszedł do małżonków i z nimi rozmawiał. Przepraszał za swoje słowa.