Radio Białystok | Wiadomości | W Białymstoku umorzono dochodzenie ws. śmierci psa ciągniętego za autem
Nie było świadomej próby uśmiercenia zwierzęcia, lecz splot nieszczęśliwych okoliczności – uznała białostocka prokuratura i umorzyła dochodzenie, w którym badała okoliczności śmierci psa przez kilka kilometrów ciągniętego na lince za samochodem. Postanowienie nie jest prawomocne.
"Nie stwierdzono znamion czynu zabronionego"
Wśród zebranych w sprawie dowodów był m.in. miejski monitoring, wyniki eksperymentu procesowego, a nawet badanie wariografem. Ostatecznie prokuratura doszło do wniosku, że w działaniu właściciela psa i jednocześnie kierowcy nie było cech przestępstwa. - Czyli nie stwierdzono znamion czynu zabronionego – powiedział w środę (02.01) szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ Maciej Płoński.
Do zdarzenia doszło w połowie października ubiegłego roku. Mężczyzna jadący nad ranem samochodem przez centrum Białegostoku ciągnął za autem psa na lince zaczepionej za obrożę. Linka, zaczepiona z drugiej strony o jakiś element pojazdu, w pewnym momencie urwała się i zwierzę pozostało na jezdni.
Pies nie przeżył
Pies nie przeżył. Policji udało się zatrzymać kierowcę, który okazał się właścicielem zwierzęcia. Jednak nie postawiła mu zarzutów, uznając, że był to nieszczęśliwy wypadek, a kierowca nie miał świadomości, że ciągnie psa za samochodem.
Kiedy do sprawy włączyło się w charakterze pokrzywdzonego Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami (TOZ), zlecone zostały policji przez prokuraturę dodatkowe czynności. Chodziło m.in. o przeprowadzenie eksperymentu, który dałby odpowiedź na pytanie, czy możliwe jest, by kierowca nie zauważył, że ciągnie psa za samochodem.
Jak ustalono w postępowaniu, kierowca wyjeżdżał z posesji na obrzeżach miasta. Pies miał tam swój kojec, ale był też wypuszczany z niego, ale przed wyjściem z posesji, zabezpieczany linką. Jej długość była też tak dopasowana, by na przykład nie sięgał do wyjazdu z garaży. Domownicy przyznali, że zwierzę potrafiło też uciec z tego kojca. Na posesji były też inne zwierzęta: drugi pies, kilka kotów i kilkadziesiąt kur.
Prokurator Płoński powiedział, że w czasie oględzin samochodu zabezpieczono fragmenty włókien z linki w trzech miejscach samochodu: na haku holowniczym, koło rury wydechowej i na podwoziu, w okolicy łączenia stalowych elementów i sprężyny przy jednym z kół.
W sprawie badano miejski monitoring z trasy przejazdu kierowcy, przeprowadzono też eksperyment procesowy na posesji. - Wynikało z niego, że wersja podawana przez mężczyznę (że pies mógł przypadkowo zaczepić się linką o element samochodu i kierowca mógł tego nie widzieć – PAP) jest możliwa – dodał prokurator Płoński.
Było też badanie wariografem
Wśród dowodów było też badanie wariografem, czyli wykrywaczem kłamstw. Tu biegły uznał, że odpowiedzi na zadawane pytania były zgodne z prawdą.
Po zebraniu wszystkich dowodów śledczy uznali, że pies zerwał się z uwięzi lub uciekł z kojca i najprawdopodobniej leżał pod lub przy samochodzie. Gdy mężczyzna wyjeżdżał z nieoświetlonej posesji, wykonując wcześniej manewr cofania i wykręcania, długa linka przyczepiona do obroży musiała zaplątać się w elementy auta. Gdy kierowca ruszył, nie zatrzymywał się ani nie wysiadał z auta (posesja nie ma zamykanej bramy wjazdowej), zanim nie dojechał do centrum Białymstoku i nie widział, że ciągnie za sobą zwierzę. W tej sytuacji prokuratura oceniła, że nie było umyślności działania i znamion przestępstwa.
Postanowienie nie jest prawomocne. Prezes białostockiego oddziału TOZ Anna Jaroszewicz powiedziała, że decyzja co do zażalenia zostanie podjęta po konsultacji z prawnikiem, po zapoznaniu się aktami sprawy i uzasadnieniem decyzji prokuratury.