Radio Białystok | Koronawirus | O spadku zleceń testów POZ: wielu pacjentów nie chce izolacji i kwarantanny
Wiele osób z objawami infekcji nie zgłasza się do lekarza POZ, bo nie chce być objętych automatyczną kwarantanną, a w przypadku pozytywnego testu, izolacją trwającą co najmniej 10 dni – zaznaczyła konsultant krajowa ds. medycyny rodzinnej dr hab. n. med. Agnieszka Mastalerz-Migas.
Automatyczna kwarantanna nakładana jest na pacjenta, któremu lekarz wystawi skierowanie na badania wykrywające koronawirusa, a na wszystkich domowników, gdy wynik jego testu okaże się pozytywny.
"Część pacjentów nie chce wymazu, by wykryć koronawirusa, bo wiedzą, że będą musieli być poddani prewencyjnej, automatycznej kwarantannie do uzyskania wyniku. To wielu odstrasza" - powiedziała.
Dodała, że niejednokrotnie jest tak, że pacjent zgłasza określone objawy i lekarz chce go skierować na badanie, ale pacjent kategorycznie odmawia.
"Lekarz oczywiście powinien je wystawić, ale często odpuszcza, bo wiąże się to z pretensjami pacjenta. Część lekarzy jednak nie ugina się i wystawia te skierowania" – dodała.
Przypomniała, że ustawa z dnia 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi mówi jasno, że osoba podejrzana o zakażenie taką chorobą ma obowiązek poddać się badaniom, by ją wykryć, ale ten obowiązek jest nie do wyegzekwowania w praktyce.
Jednocześnie zaznaczyła, że wiele osób, podejrzewając u siebie COVID-19 i czując się dość dobrze, pozostaje po prostu przez 10 dni w domu. Jak wytłumaczyła, w ten sposób chce uniknąć kontroli wojska czy policji, nakładanej w przypadku wykrycia choroby u pacjenta, zachowuje się jednak odpowiedzialnie, tzn. unika wszelkich kontaktów i wychodzenia z domu.
W mniejszych miejscowościach dochodzi do tego obawa przed stygmatyzacją. Dodatkowo też coraz więcej osób pracuje zdalnie, więc wychodzi z założenia, że nikomu nie zagraża i nic się nie dzieje, jeśli przebieg choroby jest łagodny.
W projektowanym rozporządzeniu Rady Ministrów w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii kwarantanna ma obowiązywać od dnia wystawienia takiego skierowania. Obecnie nakładana jest od dnia następnego po wystawieniu skierowania.
"Automatyczna kwarantanna nakładana jest po to, by pacjent podejrzany o COVID-19, dopóki czarno na białym nie ma wyniku, nie zarażał innych, nie chodził np. do sklepu, znajomych" – przypomniała dr Mastalerz-Migas.
Jej zdaniem pewien opór przed wykonaniem badania może wynikać również z tego, że jeszcze do niedawna były spore kolejki do punktów wymazowych, a na wynik badania czekało się kilka dni. Zaznaczyła, że system co prawda zaczął funkcjonować pod tym względem lepiej, ale obawa pozostała. Ludzie są też coraz bardziej zmęczeni i sfrustrowani.
"Na przełomie października i listopada zachorowań infekcyjnych i zgłoszeń do POZ było bardzo dużo. Czym to skutkowało? Na teleporadę czekało się kilka dni, a na wynik wymazu kolejnych kilka. Od pierwszych objawów do uzyskania wyniku mijało często ponad 10 dni, a dopiero od tego dnia była nakładana izolacja. W momencie, kiedy przychodził wynik pacjent już był zdrowy" – zauważyła.
To zniechęciło pacjentów z niewielkimi objawami do zgłaszania się. "Poziom frustracji i nieufności jest bardzo duży" – dodała.
Do tego – jak mówiła dalej - dochodzi jeszcze fakt, że izolacja nakładana jest na osobę chorą od momentu otrzymania dodatniego wyniku, co wydłuża czas zamknięcia w czterech ścianach takiej osoby, ale również wszystkich domowników. Odbywają oni kwarantannę dodatkowo jeszcze przez 7 dni od dnia, gdy ozdrowieniec został z izolacji swojej zwolniony. Jeśli się policzy te dni, to rodzina zakażonego może przebywać w kwarantannie nawet miesiąc.
Równocześnie wskazując przyczynę spadku liczby zleceń POZ na testy diagnostyczne wymieniła fakt zamknięcia szkół, który wpłynął na zmniejszenie infekcji w ogóle, w tym również zachorowań na koronawirusa.
"Tutaj z jednej strony mamy do czynienia z efektem częściowego lockdownu, czyli przede wszystkim zamknięcia szkół. To niewątpliwie wpłynęło na zmniejszenie przemieszczania się ludzi. Szkoły zawsze są w sezonie infekcyjnym miejscem szerzenia się różnych patogenów – również koronawirusa" – wskazała dr hab. Mastalerz-Migas.
Przechodzenie na naukę zdalną następowało sukcesywnie wraz ze wzrostem zakażeń i pogarszaniem sytuacji epidemiologicznej. Najpierw wprowadzono ją w szkołach wyższych i ponadpodstawowych, pod koniec października dołączyły dzieci z klas IV-VIII szkół podstawowych, a w drugim tygodniu listopada uczniowie klas I-III. Do stacjonarnego nauczania uczniowie mają szansę wrócić od 18 stycznia.