Radio Białystok | Wiadomości | Rozpoczął się proces mężczyzn oskarżonych o podłożenie bomby w jednym z białostockich pasaży
Przed Sądem Rejonowym w Białymstoku rozpoczął się w środę proces dwóch mężczyzn oskarżonych w związku z podłożeniem i eksplozją urządzenia wybuchowego w jednym z pasaży handlowych w mieście. Poważniejszych strat nie było, ale w ocenie biegłych, gdyby wybuchł pożar, mogli zginąć ludzie.
Nikt nie został ranny, ale wybuch mógł zagrażać życiu ludzi
Zdarzenie miało miejsce ponad rok temu w pasażu handlowym w centrum Białegostoku. Policja informowała wówczas, że doszło do eksplozji wywołanej użyciem prymitywnego urządzenia wybuchowego; nikt nie został ranny, nie była konieczna ewakuacja pracowników czy klientów.
Według Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ, która w śledztwie posiłkowała się opiniami biegłych, eksplozja mieszaniny pirotechnicznej w połączeniu ze znajdującymi się w pobliżu butelkami z łatwopalną substancją byłaby w razie pożaru dużym zagrożeniem dla życia i zdrowia ludzi oraz dla mienia.
Ostatecznie zarzuty sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa eksplozji, której skutki zagrażały ludziom i mieniu, usłyszeli: 36-letni pracownik sklepu komputerowego w tym pasażu i 66-letni administrator budynku. W ocenie śledczych, oskarżeni działali wspólnie i w porozumieniu. Grozi im do ośmiu lat więzienia.
W urządzeniu wybuchowym były m.in. petardy i benzyna
Według aktu oskarżenia, pierwszy z nich na zlecenie drugiego przygotował ładunek wybuchowy, składający się m.in. z petard, dwóch plastikowych butelek wypełnionych benzyną, włącznika elektrycznego i transformatora. To administrator miał ów ładunek zdetonować zdalnie ze swojego pomieszczenia. Doszło do wybuchu petard i było zagrożenie zapłonu benzyny, ostatecznie do niego jednak nie doszło.
Jeden z oskarżonych: "Postąpiłem głupio"
36-latek przyznał się przed sądem do zarzutu, wyraził skruchę, przepraszał. "Postąpiłem głupio, nie byłem świadomy tego, jak mocno sytuacja się rozwinie" - mówił. Powiedział też, że ładunek przygotował na prośbę drugiego z oskarżonych; dostał za to 300 zł, które miały pokryć koszty. "Kierowałem się chęcią złudnej pomocy" - mówił. Twierdził, że miało być dużo huku, ale żadnych szkód dla ludzi czy w mieniu.
Drugi z oskarżonych: "Nie mam nic wspólnego z detonacją"
- Niczego nie zlecałem, nie mam nic wspólnego z detonacją, nie miałem pilota do zdalnego uruchomienia urządzenia, gdy nastąpił wybuch, byłem w tym pomieszczeniu - mówił z kolei przed sądem drugi oskarżony, odpowiadając na pytania swojego obrońcy.
Z ustaleń prokuratury wynika, że chciał on - poprzez pozorowany "zamach" - wzbudzić zainteresowanie sobą i współczucie u użytkowników pasażu, skarżących się na sposób, w jaki administruje on lokalami w tym budynku. Tymczasem sam oskarżony zapewniał przed sądem, że nie miał żadnych problemów związanych z zarządzaniem wspólnotami, a żadna z nich z jego usług nie zrezygnowała. Sugerował za to, że to współoskarżony 36-latek mógł dokonywać oszustw przy rozliczaniu prac remontowych, które wykonywał na rzecz tych wspólnot.
Po złożeniu wyjaśnień przez oskarżonych sąd rozpoczął przesłuchania świadków. Sprawę odroczył do końca listopada; ma się wtedy zapoznać m.in. z opiniami biegłych z zakresu pożarnictwa.