Radio Białystok | Wiadomości | 1,98 to spełnienie marzeń - mówi Kamila Lićwinko zdobywając kwalifikację na Igrzyska Olimpijskie w Tokio 2020
Kamila Lićwinko zajęła piąte miejsce w konkursie skoku wzwyż lekkoatletycznych mistrzostw świata w Dausze. Wracająca po macierzyńskiej przerwie Polka uzyskała 1,98.
Złoty medal - po raz trzeci z rzędu - wywalczyła startująca pod neutralną flagą Rosjanka Maria Lasickiene - 2,04. Srebro zdobyła Ukrainka Yaroslava Mahuchikh (2,04), a brąz Amerykanka Vashti Cunningham (2,00).
Kamila Lićwinko po udanej próbie na 1,98 m cieszyła się, jakby zdobyła w skoku wzwyż medal mistrzostw świata w Dausze. Wracająca po macierzyńskiej przerwie lekkoatletka Podlasia Białystok zajęła piąte miejsce i powiedziała, że nie ma się czego wstydzić.
Przed tym sezonem - bardzo dla niej trudnym, bo po raz pierwszy startowała w roli mamy - stawiała sobie za cel udział w mistrzostwach świata. Minimum wynosiło 1,94 i gdy rozpoczynała treningi po porodzie, sama nie wiedziała, czy to możliwe skakać tak wysoko po tylu miesiącach przerwy.
Uzyskanie minimum 1,94 to już dla mnie było super, ale z rozwojem sezonu, czułam się coraz lepiej i wiedziałam, że stać mnie na więcej. Szczególnie ostatnie tygodnie to pokazały. Dlatego też miałam z tyłu głowy mocną mobilizację, że muszę to wykorzystać, bo trochę byłoby szkoda, gdyby mi się nie udało
- przyznała.
Gdy już była w Dausze, chciała dostać się do finału. Ale że apetyt rośnie w miarę jedzenia i do czołowej dwunastki już doskoczyła, nagle pojawiło się kolejne marzenie - znalezienie się w ósemce. To dla polskiego sportowca zawsze bardzo ważne, bo tylko miejsce w czołowej ósemce mistrzowskiej imprezy gwarantuje stypendium na kolejny sezon przygotowawczy.
Piąte miejsce i 1,98 to spełnienie marzeń. Jestem naprawdę bardzo szczęśliwa. Tym bardziej, że konkurs nie zaczął się dla mnie najlepiej. Trochę byłam zdenerwowana tym strąceniem na 1,84. Ale to wszystko wynika z tego, że nie jestem oskakana i rok przerwy sprawił, że brak mi pewności na skoczni
- powiedziała.
Dwa metry strąciła na razie trzykrotnie, co nie znaczy, że nie była w stanie tego już teraz pokonać. "Czułam, że mogę, ale w nogach miałam za dużo, zabrakło mi zwyczajnie sił" - oceniła.
Nic dziwnego, skoro na razie trenowała wyłącznie raz dziennie. "Nie byłabym w stanie dwa razy. Moja córeczka Hania zabierała mi energię i nie dałabym rady. To się zmieni w sezonie przygotowawczym do igrzysk" - zapewniła.
Jej mąż i zarazem trener Michał cały czas jej powtarzał, że w tak dobrej dyspozycji jak teraz jeszcze nigdy nie była. Nawet wówczas, gdy w hali skoczyła 2,02.
Też w to uwierzyłam, ale musiałam to poczuć. Tak się stało, gdy udało się pokonać 1,96 i 1,98. Widzę, że dziewczyny nie uciekły mi zbyt daleko, więc myślę, że chwila odpoczynku i stanę z nimi do walki jak równa z równą
- dodała.
Piąte miejsce w mistrzostwach świata po roku od urodzenia dziecka jest dla niej cenniejsze niż poprzednie medale. Ważne dla niej jest również to, że zapewniła sobie stypendium. To oznacza spokojny rok.
Mistrzostwa świata potrwają do niedzieli. Jedyny dotychczas medal dla Polski wywalczyła Joanna Fiodorow, która była druga w rzucie młotem.