Radio Białystok | Sport | Piłkarskie cięcie - komentarz Jerzego Kułakowskiego
Praktycznie wszystkie ligi w naszym kraju przedwcześnie zakończyły rozgrywki i jedynie władze piłkarskie bronią się przed podjęciem takiej decyzji. Na razie nasz piłkarski światek jest zajęty dyskusją o pieniądzach, a dokładnie o tym komu i ile zabrać, żeby kluby mogły nadal istnieć.
W ostatnich dniach można było odnieść wrażenie, że jedynym problemem piłkarskiej Polski byli niewdzięcznicy z drużyny Jagiellonii Białystok. Ich wielkim grzechem miał być fakt, że nie pobiegli z radością do prezesów i nie parafowali narzuconych im obniżek wynagrodzeń. Mało tego, kapitan zespołu Taras Romanczuk jako jeden z nielicznych w środowisku pokazał, że ma „jaja” i wyjaśnił dlaczego tak się dzieje. Powiedział, rzecz najnormalniejszą w świecie. Kompromis jest możliwy ale trzeba go wypracować w czasie zwykłej, ludzkiej rozmowy. Na szczęście władze Jagi zrozumiały, że konflikt w klubie nikomu nie służy, przystąpiły do negocjacji z piłkarzami i – jak stwierdziła wiceprezes Agnieszka Syczewska – porozumienie jest kwestią kilku dni.
Całe to zamieszanie nie było potrzebne, ale dzięki niemu warto przypomnieć o paru ważnych sprawach. Po pierwsze umowa jest rzeczą świętą i muszą ją respektować wszystkie strony. Skoro ktoś chce zmienić jej zapisy – musi dogadać się z partnerami. Zwykle to nie piłkarze klęczą pod gabinetami prezesów i błagają o zatrudnienie. To raczej ci drudzy kuszą zawodników wielkimi pieniędzmi, a po podpisaniu kontraktu ogłaszają sukces we wszystkich możliwych mediach.
Czasami kwoty są wręcz szokujące, zważywszy na słabość polskiej ekstraklasy, ale nie słyszałem, żeby któryś z prezesów godził się na takie wypłaty z pistoletem przystawionym do skroni. Mało tego, często bywa tak, że jedni szefowie klubów przebijają oferty innych i potem są z tego bardzo zadowoleni.
Prezes Jagiellonii, Cezary Kulesza zasugerował ostatnio, że ktoś w jego drużynie zarabia 60 tysięcy złotych miesięcznie i za 30 tysięcy też przeżyje. Pewnie, że tak… pytanie brzmi tylko dlaczego pan prezes nie myślał w ten sposób przy podpisywaniu umowy z owym graczem. Zupełnie śmiesznie brzmi dla mnie argument, że można bez negocjacji ciąć wynagrodzenia, bo dotychczas klub zawsze płacił na czas. To zupełnie tak, jakby ktoś ogłosił fryzjerowi, że zapłaci mu pół stawki, dlatego, że dotychczas zawsze płacił zgodnie z cennikiem.
Niespecjalnie mądre wydaje się też straszenie piłkarzy widmem upadłości klubu i kompletnego braku wynagrodzeń. To dziś często wykształceni ludzie albo też tacy, których stać na dobrych doradców. Oni doskonale wiedzą ile klub może stracić na przerwaniu rozgrywek. Tu zresztą nie potrzeba żadnych domysłów. Trudno dziwić się zawodnikom, że nie godzą się na automatyczne zredukowanie pensji o 50% skoro sama pani wiceprezes w telewizji powiedziała, że Jagiellonia może stracić 40% wpływów z różnych źródeł.
Zastanawia mnie też fakt, jak to możliwe, że poważni biznesmeni nie zabezpieczają się na wypadek sytuacji kryzysowych. Może się mylę, ale każdy, kto ma choć trochę zdrowego rozsądku robi oszczędności na gorsze czasy. Ktoś mądry powiedział, że powinno się tak gospodarować pieniędzmi, żeby nawet przy utracie pracy móc bez paniki przeżyć kilka miesięcy i spokojnie szukać nowego zatrudnienia. Być może w świecie piłki obowiązują inne zasady.
Na koniec smutna niestety uwaga o tym, jak wiele osób wciąż tkwi mentalnie w słusznie minionych czasach, czasach tzw. urawniłowki. Wystarczy poczytać komentarze w Internecie, żeby przekonać się jak wiele zazdrości budzą czyjeś wyższe wypłaty, lepsze samochody czy choćby ładniejsze żony.
Skoro nie chcemy, żeby ktoś zaglądał nam do kieszeni, starajmy się nie zaglądać do kieszeni innym.