Od początku wojny w Ukrainie docierają do nas przerażające informacje z frontu. Z niedowierzaniem przyglądamy się zdjęciom zabitych cywilów i zburzonych domów. Z niepokojem śledzimy doniesienia o kolejnych dostawach broni dla tych, którzy wojnę wywołali, wciągając w nią dziesiątki tysięcy ludzi.
Częstym problemem przy wyświetlaniu playera jest używanie Adblocka.
Dłuższe dźwięki na niektórych wersjach przeglądarki Chrome są ucinane.
Czujemy, że świat wywrócił się do góry nogami, że to, co było bezpieczne i znajome, dziś przestało istnieć. I chociaż nikt nie spodziewał się, że dotknie nas to, o czym uczyliśmy się na lekcjach historii, nasze doświadczenie nie jest odosobnione. Z takim poczuciem strachu i niepewności borykała się także Europa ogarnięta szaleństwem I wojny światowej. Mówi o tym film “Na Zachodzie bez zmian”, który pojawił się niedawno na jednej z platform streamingowych, wzbudzając jednocześnie zachwyt i przerażenie. Bo ta produkcja, oparta na wspomnieniach niemieckiego weterana i pisarza Ericha Marii Remarque’a, to zapierające swoim rozmachem, skonstruowane w mistrzowski sposób kino, które pokazuje nam, że historia lubi się powtarzać, a to, co ponad 100 lat temu spotkało m. in. niemieckich i francuskich żołnierzy, dziś staje się doświadczeniem rosyjskich “ochotników” (ten wyraz zapisuję w cudzysłowie), którzy wysyłani są na front jako mięso armatnie, nic więcej.
Film w reżyserii Edwarda Bergera to opowieść o grupie niemieckich studentów, którzy postanawiają zaciągnąć się do armii, by walczyć z Francuzami. Wśród nich prym wiedzie Paul Bäumer - wiecznie uśmiechnięty, otwarty, pełen energii chłopak, który rwie się do walki, wierząc, że w ten sposób będzie mógł ocalić swój kraj przed katastrofą. Paul i jego przyjaciele idealizują wojnę, a raczej ignorują wszystko to, co wojna ze sobą niesie: łzy, strach, beznadzieję i zagubienie. Ale wystarczy jeden dzień obecności na froncie, pod zmasowanym ostrzałem wroga, by młodzi żołnierze zrozumieli, że za sprawą swoich polityków i generałów znaleźli się w pułapce, z której jest tylko jedno wyjście: śmierć.
Muszę państwu przyznać, że tak przyjmujących, wciskających w fotel scen batalistycznych dawno w kinie nie widziałem. Wylatujące w powietrze szczątki żołnierzy, świeża krew pokrywająca ściany okopów, zniekształcone bólem twarze, głuche wybuchy pocisków, krzyki i jęki rannych oraz przeraźliwy, rozdzierający płacz - wszystko to zostaje zestawione ze spokojnymi, pełnym wdzięku i splendoru scenami, w których niemieccy generałowie, spożywając wykwintne potrawy suto zakrapiane winem, bez mrugnięcia okiem przyjmują do wiadomości informacje o kolejnych ofiarach wojny, którą wywołali. To ludzi syci, dumni, zadowoleni z siebie, którzy mają pełną świadomość tego, co robią ze swoim krajem i kogo skazują na pewną śmierć.
Przypomnijmy: w I wojnie światowej łącznie zmobilizowano 65 milionów żołnierzy, poległo lub zmarło 8,5 miliona, a rannych zostało 21 milionów. W wyniku zastosowania gazów bojowych po obu stronach frontu zginęło 85 tysięcy żołnierzy, a przeszło 1 milion 200 tysięcy zostało trwale oślepionych (takie dane podaje portal bibliotekanauki.pl). Ale konsekwencją I wojny światowej była nie tylko śmierć. Konflikt ten doprowadził bowiem do niewyobrażalnych strat gospodarczych, połączonych z następstwami politycznymi, które ostatecznie doprowadziły do wybuchu kolejnej wojny światowej. Tak prezentują się fakty: suche, bo skupione na liczbach. Ale wojna, jak pokazuje film Edwarda Bergera, to nie statystyki, tylko indywidualne ludzkie historie, smutek i ból po stracie bliskich, kalectwo i ubóstwo. A nad tym nigdy nie będziemy w stanie przejść do porządku dziennego.
Czy baranek wielkanocny może być czarny? Ile jest metod zdobienia pisanek? Czy podlaskie chaty z zachodniej części województwa różnią się od tych stojących przy granicy? Jak skutecznie walczyć na malowane jajka? Czy być oblanym w świąteczny poniedziałek to zaszczyt czy ujma?
Dlaczego niektórzy muzycy również malują, a nawet porzucają czasem granie, śpiewanie, rapowanie na rzecz sztuk plastycznych? Co łączy te dziedziny? Improwizacja? działanie intuicyjne? abstrakcja?
Aleja Piłsudskiego w Białymstoku to nie tylko bloki i galeria, ale też miejsce licznych pracowni artystycznych. Czwarte piętro z widokiem na Jurowiecką zajmują malarze, graficy, i…tkaczki.
To był niezwykły wieczór w Operze i Filharmonii Podlaskiej. Białostocką orkiestrę poprowadził Jerzy Maksymiuk - jeden z najznakomitszych polskich dyrygentów, kompozytor i pianista.
Dwudziestu dwóch młodych twórców (i twórczyń) obroniło w tym roku dyplom, kończąc tym samym kształcenie w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych im. Wojciecha Kossaka w Łomży.
Kiedy byli studentami połączyła ich pasja do żeglowania i żeglarskich pieśni. W tym połączeniu trwają do dziś.
To prościutka opowieść o dwunastoletnim Ryśku ze wsi Tuklęcz, który marzy tylko o jednym, by grać i śpiewać w wiejskiej kapeli.
W tym roku mija 5 rocznica śmierci profesora Andrzeja Strumiłły. Ten malarz, grafik, rzeźbiarz, fotograf, pisarz i poeta, chociaż urodził się w Wilnie i zwiedził wiele krajów, dużą część życia związał z Suwalszczyzną.
Ta ekspozycja to hipnotyzująca malarska opowieść, w której Stefan Rybi kreuje świat na pograniczu jawy i snu, groteski i transcendencji.
Prowadzący:
Andrzej Bajguz