Radio Białystok | Magazyny | Podróże po kulturze | Na czym polega fenomen serialu "Squid Game" wśród najmłodszych - felieton Dominika Sołowieja
Żaden serial w ostatnim czasie nie wzbudził tak szerokiego zainteresowania widzów, krytyków filmowych, polityków, pedagogów i nauczycieli. “Squid Game” - kontrowersyjna południowokoreańska produkcja - to opowieść o ludziach, którzy po to, by wygrać olbrzymie pieniądze, biorą udział w okrutnej grze, w której zwycięzca może być tylko jeden.
Częstym problemem przy wyświetlaniu playera jest używanie Adblocka.
Dłuższe dźwięki na niektórych wersjach przeglądarki Chrome są ucinane.
By nie zdradzać szczegółów, powiem tylko, że uczestnicy rywalizacji kłamią, mordują i zdradzają, aby pokonać przeciwników i zdobyć niewyobrażalną fortunę. W każdym odcinku oglądamy więc masowe mordy i krwawe pojedynki, zrealizowane z porażającą szczegółowością. To z ich powodu serial ma tyle samo krytyków, co zwolenników, a właściwie wielbicieli.
Bo najdziwniejsze i najbardziej przerażające jest to, że dzieci i młodzież chętnie odtwarzają niektóre sceny ze "Squid Game", gdyż, zafascynowane wizualną stroną serialu, ignorują głęboką treść, do której trzeba się dokopać, mając świadomość, że nie przemoc jest w tym serialu istotna, a analiza ludzkiej psychiki i relacji, które nawiązujemy z innymi.
Jaka jest więc, według twórców "Squid Game", kondycja współczesnego człowieka? Jak radzimy sobie z wyzwaniami świata, w którym naszą wartość ocenia się po tym, jak wyglądamy albo ile pieniędzy zgromadziliśmy na koncie? Twórcy nie mają dla nas optymistycznych odpowiedzi. Potrafimy być dobrzy i szlachetni, ale wtedy, gdy nam się to opłaca.
Umiemy nawiązywać przyjaźnie i sojusze, ale łamiemy je, jeśli wyczujemy w tym korzyść. Kochamy i jesteśmy troskliwi, ale kradniemy i mordujemy, jeśli poczujemy się zagrożeni albo zwietrzymy w tym interes.
Na szczęście w "Squid Game" znajdziemy pozytywne przesłanie, ale musimy na nie czekać do przedostatniego odcinka albo odnajdywać jego skrawki ukryte w pojedynczych scenach i dialogach. To dlatego dajemy się zahipnotyzować fabułą skupioną na przemocy, bo ona jest w tym serialu najwyraźniejsza i najbardziej przemawia do wyobraźni. Na dodatek w “Squid Game” najlepiej wiedzie się bohaterom bezwzględnym, którzy bez zmrużenia oka są w stanie zdominować i zniszczyć drugiego człowieka. Cóż, jeśli potrafimy zmierzyć się z takim przesłaniem, to obejrzyjmy serial, który nie bawi się w niedopowiedzenia.
Pamiętajmy oczywiście, że "Squid Game" to nie dokument i manifest, ale artystyczna kreacja, z którą możemy się zgadzać lub nie. Ważne jest to, byśmy mieli świadomość, że takie seriale będą przyciągać uwagę najmłodszych widzów, którzy zawsze do tego typu produkcji dotrą.
Skoro mleko już się rozlało (a wolałbym, żeby tak nie było, bo "Squid Game" to propozycja zdecydowanie dla dorosłych), powinniśmy rozmawiać z dziećmi o tym, co oglądają. Pytajmy o ich przemyślenia i emocje, bo dzieciaki od najmłodszych lat stykają się z przemocą, więc może tu tkwi źródło ich fascynacji serialem: skoro coś jest częścią życia młodego człowieka, to w naturalny sposób będzie się tym interesował.
Zakazy nic tu nie dadzą. Marzę więc o szkole, w której można by porozmawiać na godzinach wychowawczych o takich właśnie serialach albo przeprowadzić ich wyczerpującą analizę na lekcjach języka polskiego lub wiedzy o kulturze. Skoro nasze pociechy uwielbiają seriale, to może warto to wykorzystać, mówiąc im o umiejętnościach odbioru współczesnego tekstu kultury, który - jeśli jest dobry - ma wiele warstw znaczeniowych.
"Squid Game" może być pretekstem do rozmowy o tym, jak być dobrym człowiekiem i co zrobić, by świat wokół nas był lepszy. I na koniec: na realizację takiego scenariusza mogli sobie pozwolić wyłącznie Koreańczycy, którzy tego typu opowieści opanowali do perfekcji. Jeśli po obejrzeniu serialu nie będziemy mieli dość, sięgnijmy do trylogii zemsty Park Chan-Wooka. To filmowa jazda bez trzymanki.
Czy baranek wielkanocny może być czarny? Ile jest metod zdobienia pisanek? Czy podlaskie chaty z zachodniej części województwa różnią się od tych stojących przy granicy? Jak skutecznie walczyć na malowane jajka? Czy być oblanym w świąteczny poniedziałek to zaszczyt czy ujma?
Dlaczego niektórzy muzycy również malują, a nawet porzucają czasem granie, śpiewanie, rapowanie na rzecz sztuk plastycznych? Co łączy te dziedziny? Improwizacja? działanie intuicyjne? abstrakcja?
Aleja Piłsudskiego w Białymstoku to nie tylko bloki i galeria, ale też miejsce licznych pracowni artystycznych. Czwarte piętro z widokiem na Jurowiecką zajmują malarze, graficy, i…tkaczki.
To był niezwykły wieczór w Operze i Filharmonii Podlaskiej. Białostocką orkiestrę poprowadził Jerzy Maksymiuk - jeden z najznakomitszych polskich dyrygentów, kompozytor i pianista.
Dwudziestu dwóch młodych twórców (i twórczyń) obroniło w tym roku dyplom, kończąc tym samym kształcenie w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych im. Wojciecha Kossaka w Łomży.
Kiedy byli studentami połączyła ich pasja do żeglowania i żeglarskich pieśni. W tym połączeniu trwają do dziś.
To prościutka opowieść o dwunastoletnim Ryśku ze wsi Tuklęcz, który marzy tylko o jednym, by grać i śpiewać w wiejskiej kapeli.
W tym roku mija 5 rocznica śmierci profesora Andrzeja Strumiłły. Ten malarz, grafik, rzeźbiarz, fotograf, pisarz i poeta, chociaż urodził się w Wilnie i zwiedził wiele krajów, dużą część życia związał z Suwalszczyzną.
Ta ekspozycja to hipnotyzująca malarska opowieść, w której Stefan Rybi kreuje świat na pograniczu jawy i snu, groteski i transcendencji.
Prowadzący:
Andrzej Bajguz