Radio Białystok | Gość | ks. Adam Anuszkiewicz [wideo] - wikariusz parafii pw. Ducha Świętego w Białymstoku, kapelan w zakładzie poprawczym, raper
"Jezus, kiedy powoływał apostołów, powołał ich po to, aby "z nim byli i aby mógł ich posyłać". Gdy przestanę być z Bogiem, gdy przestanę adorować Najświętszy Sakrament, przestanę się modlić, swoje sprawy codzienne odnosić do wartości Ewangelii, do osoby Jezusa Chrystusa, to wtedy przegram" - mówił w Polskim Radiu Białystok ks. Adam Anuszkiewicz.
W Kościele rozpoczyna się Triduum Paschalne. To najważniejsze dni w całym roku liturgicznym. Wielki Czwartek to także dzień ustanowienia sakramentu kapłaństwa. Dlatego dzisiaj naszym gościem jest wikariusz parafii pw. Ducha Świętego w Białymstoku, kapelan zakładu poprawczego, ale też raper, ks. Adam Anuszkiewicz.
Dominika Dębska: Za chwilę w białostockiej katedrze spotkają się księża z całej archidiecezji na tzw. Mszy Krzyżma. Podczas tej mszy w obecności arcybiskupa księża odnawiają swoje kapłańskie przyrzeczenia. Co w tym momencie przyrzekacie? Jakie myśli towarzyszą księdzu w takiej chwili i czy to jest moment radosny czy raczej trudny?
Ks. Adam Anuszkiewicz: Przyrzekamy miłość, wierność i uczciwość kapłańską. Troszkę może innymi słowami, ale mniej więcej ta posługa i to przyrzeczenie jest podobne do sakramentu małżeństwa. Przede wszystkim przyrzeka się służbę. Ponieważ może mężczyznom trochę tak trudniej wyrazić miłość, to ta miłość wyraża się poprzez konkrety. Poprzez służbę. U mężczyzny tak zazwyczaj to bywa. Stąd kobiety czasami są troszeczkę może rozczarowane, że ich mężczyzna jest trochę mało wylewny, ale tacy jesteśmy.
A więc kapłani odnawiają swoje przyrzeczenia służenia Bogu i służenia ludziom, ale też posłuszeństwa biskupowi danego miejsca. Jesteśmy razem, wypowiadamy te słowa trochę może z przyzwyczajenia, gdy robi się to już lat dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści. Ale zawsze w sercu rozpala się wtedy jakieś nowe światło osobistego rachunku sumienia, do tej pory tak było, w ostatnim roku, i na pewno jakichś dobrych postanowień, aby było jeszcze lepiej.
Kilka lat temu napisał ksiądz taką piosenkę, kapłański manifest pt. "Jezusa ziomek". I w tej piosence padają słowa - "chociaż mnie nie znasz, nazywasz dzbanem". I nawiązując do tych słów, jak teraz księży odbierają ludzie?
Przez ostatnie lata widzę trochę więcej jakiegoś odrzucenia, izolacji, takiej chyba ogólnoludzkiej. Więcej takiej oziębłości, obojętności, też osądu opartego na wrażeniach medialnych, może mniej osobistych. Tak, ta tendencja się zarysowuje. Jednak ja się spotykam z wieloma wyrazami sympatii, gdzie wielu ludzi się i uśmiecha i odpowiadają na wezwanie czy pozdrowienie takie chrześcijańskie typu "szczęść Boże".
To narzekanie daje się też słyszeć o tej izolacji sąsiedzkiej, że się nie znamy nawzajem, że się nie pozdrawiamy nawzajem. Może ta tendencja jest troszeczkę głębsza i nacechowana już nie tylko obojętnością, ale też niechęcią w stosunku do stroju kapłańskiego, sutanny. Chociaż coraz trudniej jest zobaczyć księdza w sutannie gdzieś na mieście czy w jakimś innym miejscu. Może to właśnie jest spowodowane jakimś napiętnowaniem czy niechęcią. Osobiście myślę, że jest o parę punktów procentowych gorzej niż było cztery lata temu.
Jak sobie ksiądz z tym radzi? Co jest największym wyzwaniem w tej kapłańskiej pracy?
Dalej się uśmiechać, nie zarazić się złością, nie zrażać się uprzedzeniami i ksenofobią. Robić swoje, jak śpiewał kiedyś klasyk Wojtek Młynarski.
Ale jak właśnie robić "to swoje"? Co w postawie współczesnych księży musi się zmienić, żeby ludzie darzyli ich autorytetem, szacunkiem i zaufaniem?
To już episkopat i ksiądz biskup może pouczać co się w postawie księży powinno zmieniać. Ja myślę co w mojej postawie jako kapłana powinno się zmienić - to większa otwartość na człowieka, cierpliwość, czas, który mamy, żeby móc wysłuchać, żeby nie dać się sprowokować też często. Bo takie zaczepki czy prowokacje to tylko pierwszy drobny ogień, drobna wymiana ciosów, po której następuje już raczej braterska rozmowa.
Myślę że przede wszystkim wyjście do człowieka, bycie z człowiekiem, no i więcej modlitwy. Jezus, kiedy powoływał apostołów, napisane jest - powołał ich po to, aby "z nim byli i aby mógł ich posyłać". Gdy przestanę być z Bogiem, gdy przestanę adorować Najświętszy Sakrament, przestanę się modlić, swoje sprawy codzienne odnosić do wartości Ewangelii, do osoby Jezusa Chrystusa, to wtedy przegram. Będę mówił o sobie, a nie o Bogu. I to jest chyba taka moja największa porażka jako kapłana - gdybym zamknął się w sobie, nie otwierał się na Boga - wtedy też nie otworzę się na drugiego człowieka.
Do Wielkanocy zostały trzy dni. Dlatego na koniec chciałabym zapytać o taką poradę last minute. Jak na finiszu Wielkiego Postu przygotować się do tych świąt? Czy to jest jeszcze możliwe?
Oczywiście, że to jest możliwe. Więcej ciszy. Skupienia. Zatrzymania się nad tym, co najważniejsze, nad sensem życia, relacjami, nad człowiekiem, nad Bogiem przede wszystkim. Aby to były święta ducha, a nie święta brzucha. Żeby nie były najważniejsze promocje w markecie czy to jak pokonać zgagę gdy się objemy podczas posiłków, które według reklam wydają się sednem tych wydarzeń w najbliższych dniach. Ważne, aby zapytać siebie, skąd te święta się wzięły, do czego prowadzą, do czego prowadzi moje życie. Czy żyję tak, jakbym chciał żyć? Czy życie moje ma sens? Życie jest po to, żeby się zbawić, a nie zabawić.
To jest właśnie czas refleksji, której nam chyba wszystkim brakuje.