Radio Białystok | Gość | dr Marek Jedynak [wideo] - dyrektor białostockiego oddziału IPN
- Ich sposób walki, działalność w podziemiu niepodległościowym to była próba podtrzymania państwowości polskiej w taki sposób, w jaki tylko byli w stanie - mówi o Żołnierzach Wyklętych dr Marek Jedynak.
Nie zgadzali się na podporządkowanie Polski Rosjanom i nie złożyli broni. W Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych wspominamy Polaków, którzy po 1944 roku stawiali opór sowietom.
Z dyrektorem białostockiego oddziału IPN dr. Markiem Jedynakiem rozmawia Michał Buraczewski.
Michał Buraczewski: W 1944 r. Armia Czerwona wkracza na polskie tereny. Rosjanie tworzą aparat komunistycznej władzy, przeciwko której występują żołnierze podziemia niepodległościowego. Czy ich zbrojny opór miał w ogóle jakiekolwiek szanse powodzenia?
dr Marek Jedynak: Trzeba najpierw zwrócić uwagę, kim byli żołnierze podziemia niepodległościowego. To byli żołnierze Armii Krajowej, innych organizacji konspiracyjnych, którzy po wkroczeniu sowietów, po rozwiązaniu struktur AK, nie złożyli broni.
Dlaczego nie złożyli broni? Już od początku byli poszukiwani przez sowiecki aparat bezpieczeństwa i tzw. rodzimą bezpiekę, czyli tych funkcjonariuszy, którzy tworzyli Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Działania komunistów mające na celu zwalczyć podziemie, zwalczyć wszelki opór, aby uzyskać pełnię władzy, doprowadziły do działań o charakterze samoobrony. Ludzie podziemia niepodległościowego wrócili do lasów, zaczęli tworzyć z powrotem struktury, które zapewniały im bezpieczeństwo przed aresztowaniem, przed torturami, po prostu przed fizyczną eksterminacją.
Czyli ocenia pan to jako samoobronę, a nie walkę, która ma szanse na sukces?
To jest jeden z elementów tego działania. W momencie, gdy to się tworzyło, nie myślano o sukcesie, nie myślano też o tym, czy to ma być tylko samoobrona. Po prostu potrzeba chwili powodowała, że szybko lasy zapełniły się z powrotem żołnierzami.
A dysproporcja sił między sowietami a Polakami była ogromna.
A jakie mieli inne wyjście? Musieli wrócić do konspiracji. Musieli z powrotem się zorganizować do dalszego działania, bo to, co pokazali sowieci po wkroczeniu na ziemie polskie, dawało jednoznaczne spojrzenie na to, co będzie dalej. Będą aresztowania, będzie likwidacja fizyczna wszystkich przeciwników nowej komunistycznej władzy. Jedyną więc możliwością, którą mieli Niezłomni, ci wszyscy, którzy nie złożyli broni, była walka. Ta walka była w dysproporcji. Jest to oczywiste. Ale jeżeli jest jakakolwiek szansa, by się bronić, by bronić swojej rodziny, to każdy chyba by podjął taki trud.
Czy polskie społeczeństwo wspierało wtedy Żołnierzy Niezłomnych?
Polskie społeczeństwo było zmęczone drugą wojną światową. Wiele osób straciło dach nad głową, straciło cały majątek. Ale tak, wspierali tych żołnierzy, bo wspierali swoich ludzi, swoich braci, ojców, ludzi, którzy bronili wcześniej tych samych terenów przed okupantem niemieckim, później bronili przed okupantem sowieckim. Generalizując, to wsparcie w terenie było.
Sowieci dążyli jednak do tego, żeby właśnie Żołnierze Niezłomni pozostali na polu walki osamotnieni.
Nic prostszego dla wroga, jak spacyfikować teren, spacyfikować osoby cywilne, które są bezbronne, które będą zastraszone i będą bały się pomagać, spodziewając się ewentualnych represji za tę pomoc. Niestety, sowiecki mir takie zasady wprowadzał.
Jakie metody stosowali sowieci?
Oprócz pacyfikacji wsi, może nie takich, jak stosowali Niemcy, którzy przychodzili i zabijali całą miejscowość, ale dopuszczano się rabunków, gwałtów. Jeżeli ktoś stawiał fizyczny opór, często był zabijany na miejscu przez zwykłego czerwonoarmistę czy funkcjonariuszy NKWD bądź Smierszu.
Ale też stosowano od razu bardzo silną inwigilację. Wielu działaczy Polskiej Partii Robotniczej, tych komunistów, którzy funkcjonowali już w okresie drugiej wojny światowej, nie dość, że weszło do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego jako funkcjonariusze, do Milicji Obywatelskiej, to też jako zwykli obywatele zostawali informatorami Urzędu Bezpieczeństwa i donosili na swoich sąsiadów, donosili na wszystkich, o których wiedzieli, że są po stronie tradycji niepodległościowej, tego prawowitego rządu Rzeczypospolitej.
Czy w warunkach tej powojennej zawieruchy, o której teraz rozmawiamy, działalności Żołnierzy Niezłomnych nie wykorzystywali przestępcy?
Myślę, że to jest rzecz poboczna. Tutaj trzeba powiedzieć, że sam Urząd Bezpieczeństwa często tworzył tak zwane grupy prowokacyjne, podając się za struktury podziemia niepodległościowego. Chyba największą taką mistyfikacją jest tzw. piąty zarząd Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Wielka operacja specjalnych sił komunistycznych, które w skali całego kraju wytworzyły fałszywe struktury, biorąc kilku autentycznych działaczy podziemia niepodległościowego, którzy firmowali ten spisek. Ściągali z powrotem w te nowe struktury innych ludzi, wierzących, że to jest nadal podziemie. I w ten sposób ta wielka prowokacja doprowadziła do kolejnych aresztowań w skali całego kraju.
Takie grupy w skali ogólnopolskiej, jak i małe grupy pozoracyjne złożone z kilku funkcjonariuszy MO plus jeden złamany, nakłaniały do współpracy autentycznych działaczy konspiracji, chodzili po lasach, znali miejsca, znali hasła, znali ludzi i wchodzili w te struktury.
Sposób, w jaki takie grupy działały, był niezwykle brutalny. Często doprowadzano do jakiejś kolacji z dużą ilością alkoholu, a w momencie, gdy upito dowódcę oddziału czy zmylono czujność działaczy podziemia, zabijano ich na miejscu. I to często właśnie towarzysze broni złamani przez Urząd Bezpieczeństwa sami sięgali po broń.
Ja sam w swoich badaniach znalazłem raporty, że członek podziemia dostał od Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego broń, zastrzelił swojego kolegę, dowódcę, później napisał o tym raport. Nie jest to więc rzecz odosobniona. Oni robili to, oczekując później życia w tak zwanej wolnej Polsce, w Polsce powojennej, oczekując synekur za złamanie się, za pójście na współpracę z UB.
Także to był nie tylko aparat bezpieczeństwa, ale często też niestety dramaty tych ludzi, którzy byli w podziemiu i w jakiś sposób zostali przez komunistyczną stronę złamani.
Czy historia Żołnierzy Wyklętych nie ma swoich czarnych kart? Pamiętamy, jak w 2021 roku w Zaleszanach prezydent Andrzej Duda oddał hołd ofiarom pacyfikacji wsi dokonanych przez oddział Romualda Rajsa "Burego".
Miałem okazję widzieć, jak w małych społecznościach lokalnych podchodzi się do pamięci o Niezłomnych, którzy działali na tym terenie. Dla jednych byli to faktycznie niezłomni, wyklęci ludzie, którzy dalej walczyli o wolną i niepodległą Polskę, a dla mieszkańców danej miejscowości często byli traktowani przez kolejne pokolenia już jako bandyci i złodziejaszkowie.
Dlaczego? Jeżeli przyszedł ktoś z lasu i chciał kurę, być może ostatnią kurę w gospodarstwie, czy płaszcz, i człowiek nie chciał oddać, a żołnierz z lasu potrzebował ubrać się, bo funkcjonował w irracjonalnej rzeczywistości, w rzeczywistości, której my dzisiaj nie jesteśmy w stanie przełożyć na nasze realia. Dla tego żołnierza ta kura czy taki płaszcz to było być albo nie być. Dlatego gospodarza po wojnie, który już nie miał nic, to był ostatni największy majątek.
I tutaj trzeba spojrzeć z dwóch perspektyw. Żadna perspektywa nie jest dobra - bo wypadałoby pomóc, wypadałoby też przeżyć. To są dylematy nie czarno-białe. Tu nie można zero jedynkowo mówić jak w kodzie binarnym, że coś jest dobre albo złe. Trzeba byłoby być w tych sytuacjach i za każdym razem jednostkowo odpowiadać sobie na pytanie, czy to jest dobre, czy nie, czy można byłoby podjąć inną decyzję.
Ja odżegnuje się od tego, by jednoznacznie powiedzieć, że wszyscy byli dobrzy, wszyscy byli źli, bo każdy miał dobre karty, mówię, generalizując o żołnierzach podziemia - mieli bardzo dobre karty, działalność zbrojna, działalność propagandowa cały czas podtrzymywała ducha oporu w społeczeństwie. Bo trzeba pamiętać o ostatnim rozkazie dowódcy Armii Krajowej, który nakazał swoim żołnierzom, by dalej byli przewodnikami dla narodu polskiego.
I to jest kluczowe, o tym trzeba pamiętać, że ich sposób walki, działalność w podziemiu niepodległościowym to była właśnie próba podtrzymania państwowości polskiej w taki sposób, w jaki byli tylko w stanie. Osamotniony coraz bardziej. Po 1948 roku było coraz mniej podziemia. Ostatni konspiratorów na Podlasiu zginął w marcu 1957 roku.
Zamyka się ten epizod podziemia niepodległościowego, ale pozostaje po nich legenda.