Radio Białystok | Gość | prof. Robert Ciborowski [wideo] - ekonomista, rektor Uniwersytetu w Białymstoku
"Wynagrodzenia wzrosły nominalnie ponad 10 proc., ale przy tym inflacja jest dużo wyższa. Trzeba też pamiętać, że inflacja, która dotyka nas jako konsumentów jest jeszcze wyższa, niż średnia liczona przez GUS" - mówił w Polskim Radiu Białystok prof. Robert Ciborowski.
Ponad 6 580 zł brutto – tyle według najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego wynosiła przeciętna płaca w Polsce w sierpniu. To wzrost o 12,7 procent licząc rok do roku.
Czy to oznacza, że Polacy się bogacą? – między innymi o tym z ekonomistą, rektorem Uniwersytetu w Białymstoku, profesorem Robertem Ciborowskim rozmawia Adam Janczewski.
Adam Janczewski: Dzień dobry Państwu, dzień dobry Panie profesorze.
Robert Ciborowski: Dzień dobry Państwu.
Nasze zarobki, jak pokazują dane GUS w skali roku rosną, ale czy na pewno się bogacimy, biorąc pod uwagę chociażby inflację?
No oczywiście nie. Trzeba pamiętać, że wynagrodzenia wzrosły nominalnie ponad 10 proc., ale inflacja przy tym jest dużo wyższa. Poza tym trzeba pamiętać, że ta inflacja, która bezpośrednio dotyka nas jako konsumentów jest jeszcze wyższa niż średnia liczona przez GUS. Zatem na pewno nasze płace realne spadają i to spadają już od co najmniej roku albo nawet i dwóch, bo przypomnę, że w poprzednim roku inflacja też sięgała prawie 10 proc.
Natomiast najgorszym problemem jest to, że te wynagrodzenia u nas rosną pierwszy raz od jakiegoś czasu w oderwaniu od wzrostu produktywności. Tak powinno być w ekonomii, że najpierw rośnie produktywność, wydajność, a później z tego tytułu rosną wynagrodzenia. Natomiast ostatnio jest to efekt w zasadzie taki popytowy, który powoduje, że płace bardzo szybko rosną, natomiast nie mamy tego impulsu podażowego w postaci inwestycji i produkcji. Ten rozjazd jest z punktu widzenia gospodarki bardzo niedobry, bo po pierwsze, nasze rzeczywiste dochody są coraz niższe, a z drugiej strony koszty działalności przedsiębiorstw są coraz wyższe. A więc to się w żaden sposób później nie spina.
Do tego w odniesieniu do lipca przeciętna płaca, te 6 580 zł brutto to spadek o niecałe 3 proc. Z czego to wynika i czy to jest jakiś stały trend, czy jednorazowa sytuacja?
Nie, myślę że to jest jednorazowa sytuacja. Chyba, bo tu musimy założyć pewną rzecz ze względu na niepewność sytuacji, którą mamy dookoła. To zależy jak będą działały przedsiębiorstwa, bo przypomnę, że my wchodzimy w okres takiej stagnacji, takiego spowolnienia. I może się okazać, że ten wzrost wynagrodzeń, który musiał istnieć ze względu na braki na rynku pracy, on teraz troszkę wyhamuje. Ale czy tak będzie, to dowiemy się jesienią, kiedy już do przedsiębiorstw dotrą nowe koszty związane przede wszystkim z opłatami energetycznymi.
A więc może być to wahnięcie, a może być to stała tendencja ze względu na te ograniczenia podażowe.
Mówi się o tym, że chodziło m.in. o wypłaty premii kwartalnych czy półrocznych i z tego wynikała ta wyższa średnia płaca w lipcu.
Może tak być, bo też nie wiadomo jakie koszty wynagrodzeń przedsiębiorstwa w którym okresie planują. Najczęściej oczywiście te wypłaty zwiększone idą pod koniec roku, ale może tak być, że ze względu na wyniki płaci się wcześniej. Proszę pamiętać, że licząc tę średnią nie zawsze mamy pełen obraz, bo średnia mocno zniekształca oceny tego, co się w gospodarce dzieje. Dlatego średnie wynagrodzenie jest jakimś odzwierciedleniem pełnej tendencji, ale nie przyzwyczajałbym się do niego zbyt mocno, bo jednak mediana czy większość ludzi, którzy pracują w Polsce nie osiągają takich wynagrodzeń, jak średnie.
Słyszeliśmy taką nutę niepokoju w pańskich wypowiedziach, ale jakbyśmy już teraz powiedzieli jasno, biorąc pod uwagę sytuację na świecie i kondycję przedsiębiorstw w Polsce. Czy w naszym kraju płace będą wciąż rosły? I jak tak, to w jakim tempie?
Nominalnie będą, natomiast realnie będą spadać, dopóki inflacja będzie wysoka, a przynajmniej na razie nie zapowiada się, żeby spadała. Zatem raczej liczyłbym na to, że realne wynagrodzenia będą coraz niższe.
A jak się mają średnie zarobki w Polsce do tego, co mamy w Europie? Czy wciąż mamy dużo do nadgonienia?
Oczywiście, że tak. Wynika to przede wszystkim z różnic produktywnościowych. Przypomnę, że średnia wydajność, produktywność pracownika w Polsce to ciągle połowa tego, co w Unii Europejskiej. A jeśli porównamy się do najlepiej rozwiniętych krajów Unii, czyli np. Niemiec czy Beneluksu, to jest to 1/3. Dopóki te produktywności się nie zrównają, dopóty nasze wynagrodzenia będą niższe, niż w Europie.
Skąd wynika ta niższa produktywność?
Przede wszystkim z braku inwestycji i innowacyjności naszej gospodarki. Proszę pamiętać, że produktywność rośnie dzięki inwestycjom i to inwestycjom w nowe technologie, nowe sposoby produkcji, nowe sposoby dotarcia do klientów czy surowców. W Polsce niestety inwestycje od co najmniej kilku lat są na bardzo niskim poziomie, a teraz ze względu na kryzys one pewnie jeszcze będą spadać. Zatem produktywność raczej nie będzie rosła.
Tak w odniesieniu do Europy, szybki szacunek - 6 580 zł brutto to jakieś 4730 zł na rękę mniej więcej. Przy obecnym kursie euro to jest równo 1000 euro.
Czyli bardzo nisko w porównaniu do innych krajów są te wynagrodzenia. Łatwo policzyć, bo mniej więcej w Europie Zachodniej jest to średnio 3-3,5 tys. euro miesięcznie. Zatem od kilku czy kilkunastu lat jesteśmy ciągle na tym samym poziomie i słabo doganiamy tę Unię Europejską. Mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni, ale tak jak powiedziałem – musi być dużo więcej inwestycji, szczególnie tych technologicznie lepszych.
Patrząc na płace bardziej regionalnie – przeciętne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw w Podlaskiem w lipcu wyniosło trochę ponad 5 860 zł – w lipcu, ponieważ jeszcze nie mamy pełnych danych regionalnych z GUS-u za sierpień. I tak widać, że jest to kilkaset złotych różnicy.
Zawsze tak jest. Niestety żyjemy w regionie, który przemysłowo czy produkcyjnie jest regionem słabo rozwiniętym, trzeba to sobie jasno powiedzieć. Dominują sektory, które nie są oparte na wysokiej produktywności czy innowacyjności, nie mamy inwestycji zagranicznych i to skutkuje tym, że te wynagrodzenia przeciętnie są niższe. Dodatkowo, niestety będzie się to pogłębiać, bo nasz region się starzeje, wyludnia się. Młodzi ludzie wyjeżdżają w inne regiony – to też powoduje, że nie ma presji na wzrost wynagrodzeń. A zatem raczej ta tendencja utrzymuje się negatywnie.
Jak wynika z danych GUS-u, również w sierpniu o niemal 2,5 proc. wzrosło zatrudnienie w przedsiębiorstwach, licząc rok do roku. Czy na rynku faktycznie widać te oferty, czy rynek pracy jest w miarę stabilny w tych niespokojnych czasach i jak to w naszym regionie wygląda?
Z rynkiem pracy jest w ogóle ciekawa historia, dlatego że od jakiegoś czasu bezrobocie właściwie spada, można powiedzieć, że nie rośnie. Natomiast jeśli chodzi o zatrudnienie to jest już gorzej. Ten wzrost zatrudnienia to przede wszystkim wzrost sezonowy – te 2,5 proc. w miesiącach poprzednich o których pan mówi to jest to sezonowość. Ja się obawiam, że teraz jesienią, ze względu na to, że sytuacja szczególnie w czynnikach produkcji jest jaka jest, to zatrudnienie nie będzie już rosło.
Paradoksalnie bezrobocie może nie rosnąć, ale zatrudnienie też może nie rosnąć, bo jak wiemy są jeszcze te ruchy wiekowe, z którymi mamy do czynienia. A więc sytuacja na rynku pracy generalnie moim zdaniem nie jest najgorsza. Natomiast byłoby dobrze, gdyby zaczęło nam rosnąć zatrudnienie właśnie w tych sektorach lepiej rozwiniętych. Czy tak będzie się działo – oby tak było, trudno to przewidywać w tej chwili. Jeśli takich ruchów nie będzie, to nasz rynek pracy będzie po prostu skostniały, będzie troszeczkę „nieinnowacyjny”, tak to nazwijmy.
A więc liczmy na to, że te zmiany innowacyjne czy technologiczne również na rynku pracy się pojawią i wymuszą pewien wzrost zatrudnienia właśnie w tych obszarach.
Pojawił się tu cień optymizmu i niech to będzie puenta tej rozmowy. Dziękuję bardzo.
Dziękuję bardzo.