Radio Białystok | Gość | Przemysław Sarosiek [wideo] - dyrektor WORD w Białymstoku
Strajk włoski egzaminatorów w białostockim WORD. - Poza zwykłym strachem przed egzaminem na tę chwilę nie widzę zagrożenia do tego, żeby nie można było zdawać egzaminu zgodnie z planem - uspokaja dyrektor.
Z powodu kolejnego strajku egzaminatorów w niektórych ośrodkach ruchu drogowego w Polsce trzeba było całkowicie wstrzymać egzaminy. Jak sytuacja wygląda w Białymstoku? Jakie są postulaty egzaminatorów i czy obecna strata finansowa nie zagraża funkcjonowaniu Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Białymstoku?
O tym z dyrektorem białostockiego WORD Przemysławem Sarosiekiem rozmawia Grzegorz Pilat.
Grzegorz Pilat: Czy kandydaci na kierowców mogą spokojnie, bez żadnych wątpliwości i strachu zapisywać się na egzaminy na prawo jazdy w białostockim WORD? Pytam o sytuację strajkową.
Przemysław Sarosiek: Myślę, że poza zwykłym strachem przed egzaminem na tę chwilę nie widzę zagrożenia do tego, żeby mogli zdawać egzamin zgodnie z planem.
Pytam, bo z powodu strajku egzaminatorów w kilku ośrodkach w Polsce całkowicie wstrzymano egzaminowanie albo ewentualnie odbywają się tylko egzaminy teoretyczne. Czy białostoccy egzaminatorzy też przyjęli aktualnie jakąś formę strajku?
Białostoccy egzaminatorzy dwukrotnie strajkowali - w lipcu i w sierpniu. We wrześniu przyjęli inną formę strajku - strajku włoskiego. Planują też oplakatować ośrodek i oznaczyć auta, żeby zwrócić uwagę na swój protest.
Ma to trochę związek z dwiema rzeczami. Przede wszystkim z sytuacją finansową i z tym, że pierwsze dwa strajki spotkały się z niezbyt przyjazną reakcją ze strony kursantów.
Strajk włoski, czyli co? Jak to wygląda?
Egzaminują zgodnie z czasem, który jest przewidziany na egzamin, czyli do 40 minut, ale egzaminują, żeby zrealizować wszystkie zadania skrupulatnie. Potem skrupulatnie wypełniają dokumenty. Procedura losowania jest przeprowadzana w taki sposób, żeby wszyscy byli obecni w pokoju. Generalnie ta procedura zawsze jest tak przeprowadzana, ale zazwyczaj śpieszą się, żeby jak najszybciej wyjść. W tej chwili wszystko jest bez pośpiechu.
Wydaje mi się, że bardziej skrupulatne egzaminowanie wiąże się z mniejszą zdawalnością, bo wtedy zwraca się uwagę na więcej rzeczy. Czy w związku z tym faktycznie ta zdawalność w białostockim ośrodku spadła?
Nie, zdawalność nie spadła. Lekko wzrosła. Ale być może jest to związane również z tym, że egzaminatorzy przed informują o tym, że są właśnie w fazie protestu, albo kursanci o tym wiedzą i pewnie obie strony też bardziej uważają na to, co robią. Możliwe, że przez to stres jest też trochę mniejszy. Nie potrafię powiedzieć, jak wygląda odbiór. Natomiast zdawalność lekko wzrosła. Nie wiem, czy to jest przypadkowe, bo na razie to tylko dwa dni.
Czy taka forma protestu jest dla pana bardziej do przyjęcia? Bardziej się pan z nią zgadza z perspektywy szefa placówki?
Jako dyrektor tak. Przede wszystkim chodzi o dwa aspekty. Pierwszy to ludzki. Ludziom zależy na zrobieniu prawa jazdy. Mało kto robi go dla przyjemności albo dla krotochwili. Najczęściej jest potrzebne do pracy albo po prostu do tego, żeby radzić sobie jakoś w domu. Samochód jest przydatny, nie muszę nikogo do tego przekonywać.
Natomiast druga sprawa to kwestia finansowa. Istnieje pewna skończona liczba takich strajków, które białostocki WORD może przetrwać. Firma ma w tej chwili mniej o 80 tys. zł, bo o tyle mniej zarobiliśmy w lipcu i w sierpniu przez strajki. Skutek był taki, że na koncie znalazło się mniej pieniędzy, bo koszty nie uległy zmniejszeniu. To oznacza tylko i wyłącznie tyle, że kolejny strajk może spowodować kolejny ubytek. Kwestią czasu jest to, kiedy trzeba by było wprowadzić program naprawczy i zacząć szukać oszczędności, także poprzez zwolnienia.
Jaki jest budżet Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w skali roku?
W tym roku założyliśmy prawie 5 milionów złotych przychodu i mniej więcej też takie wydatki. 80 tys. to utrata sześciu dni egzaminowania, których nie da się nadrobić na przykład poprzez soboty, bo za to, że pracownicy przyjdą w sobotę, też im trzeba zapłacić.
Kwota robi wrażenie, ale czy w skali całego roku to jest dla pana dużo?
Tak, to jest dla mnie bardzo dużo. W tym roku wszystkie WORD-y w całej Polsce są na stracie. Dlaczego? Dlatego że ceny są niezmienione od lat, jeśli chodzi o egzaminy. Cena paliwa rośnie, koszty naprawy pojazdów rosną, koszt światła, prądu, gazu, wody. To wszystko kosztuje. W tej chwili egzamin na kategorię B, licząc realne koszty, czyli te, które faktycznie ponosimy plus jakieś lekkie koszty pośrednie - na przykład płacę osoby zajmującej się placem, naprawą samochodu, rejestracją - po podsumowaniu przychodów i kosztów to jest -2 zł. Na każdym egzaminie na kategorię B WORD traci 2 zł.
W lipcu i sierpniu egzaminatorzy przedstawiali zwolnienia lekarskie, prosili o urlopy żądanie. Jeżeli kolejny taki protest zdarzyłby w białostockim ośrodku, to przetrwalibyście?
Tak, myślę, że byśmy przetrwali. Ja generalnie staram się doprowadzić do sytuacji, że będziemy mieli zasoby na minimum miesiąc, półtora miesiąca, żeby przetrwać, gdyby nie było żadnych innych przychodów, ponieważ za chwilę idą nam punkty karne, które są znaczącym elementem, jeśli chodzi o budżet. I cóż? Okaże się wówczas, że poza egzaminowaniem nie zostaje nam zbyt wiele do zarobienia.
Jakie są aktualnie postulaty egzaminatorów?
Postulaty są dwa. Pierwszy to zmiana systemu egzaminowania. Drugi to oczywiście kwestie płacowe. Oni od 15 lat nie mają zmienianych zasad wynagradzania. Problem polega tylko na tym, że w niektórych ośrodkach, w białostockim też, do dzisiaj nie osiągnęliśmy najwyższy widełek. W najniższe kategoriach, czyli tam, gdzie wynagrodzenia są najniższe, tak.
Egzaminator może zarabiać na przykład od 3,5 do 4,5 tys. Takie są widełki. U mnie egzaminatorzy w zasadniczym wynagrodzeniu mogą zarabiać około 4,5 tys. Nieliczni mają tę kwotę. Pozostali mają 4-4,2 tys. w różnym okresie, jak byli przyjmowani. Kłopot polega również na tym, że nie wszyscy dostają też maksymalną stawkę za angaże, czyli za każdą kategorię, którą egzaminują, a tam jest do 1500 zł. I nie wszyscy, jeśli mają cztery kategorie, mają na te cztery angaże cztery dodatki. Te cztery dodatki więc też nie zawsze są im wypłacane. One są wstrzymywane rotacyjnie.
Do tej pory rotacyjnie była wstrzymywana na przykład na zimę kategoria A, bo wiadomo, że w tym czasie egzaminy się nie odbywają. W tej chwili te angaże są dostosowywane do liczby osób, które się pojawiły, i możliwości finansowych ośrodka.
Na początku tego roku wyliczyłem sobie, bo rozmawialiśmy o tym z egzaminatorami, że przyznanie im angaży na wszystkie posiadane przez nich kategorie kosztowałoby nas rocznie 120 tys. zł. My tych pieniędzy po prostu nie mamy. Nie mamy nie dlatego, że mamy rozpasany dwór albo nadwyżkę, jeśli chodzi o pracę. W tej chwili mamy braki, biorąc pod uwagę sposób funkcjonowania ośrodka. Natomiast kłopot polega tylko na tym, że my nie jesteśmy w stanie zarobić tych pieniędzy w inny sposób.
Co pana zdaniem mogłoby uspokoić sytuację?
Po pierwsze ministerstwo musiałoby zmienić rozporządzenie, w którym określa wynagrodzenia egzaminatorów, czyli podwyższyć dolne i górne limity wynagrodzenia. Egzaminatorzy chcieliby, aby do zasadniczego wynagrodzenia doliczono też angaże, o które idzie spór. Czyli zasadnicze wynagrodzenie również odpowiednio by wzrosło.
I trzecia sprawa. Minister może obiecać gruszki na wierzbie. My, WORD-y, nie jesteśmy jednostkami dotowanymi. Wydajemy tylko tyle, ile zarobimy. Jeżeli nie będziemy mieli na to pieniędzy, to pozostanie to obietnicą bez pokrycia. Czyli trzeba zracjonalizować, zrewaloryzować opłaty za egzaminy. Bardzo mi przykro, rozumiem, że to jest niepopularne, żeby osoby egzaminowane musiały płacić więcej, ale ceny wszystkiego wokół rosną. Nie da się wiecznie udawać, że jeździmy na wodę, samochody naprawiają się same, a generalnie rzecz biorąc za światło lub prąd nie trzeba płacić. Przykro mi, ale trzeba podwyższyć ceny. To jest nieuchronne.
Od kiedy ceny te nie były zmieniane?
Od 11 lat. Egzamin praktyczny kosztuje 130 zł, ale powiem, że egzamin teoretyczny kosztuje mniej niż bilet do kina - 30 zł.