Radio Białystok | Gość | Janina Mironowicz - dyrektorka Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Białymstoku
- W podlaskich urzędach pracy zarejestrowanych jest ponad 33 tys. osób bezrobotnych i wydawałoby się, że wśród nich można byłoby poszukiwać też takich osób, które spełniałyby wymagania pracodawców, ale niestety nie zawsze tak jest.
Kolejny rok zaczął się od podwyżki płacy minimalnej. Jak twierdzą eksperci, przed nami ciągłe poszukiwanie przez pracodawców rąk do pracy.
O tegorocznych perspektywach na podlaskim rynku pracy z dyrektorką Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Białymstoku Janiną Mironowicz rozmawia Adam Janczewski.
Adam Janczewski: 1 stycznia wrosła płaca minimalna do 3010 zł brutto, czyli o ponad 200 zł. Kto na tym skorzysta?
Janina Mironowicz: Niewątpliwe ci, którzy zarabiali bardzo mało, skorzystają na tym, że wynagrodzenie będzie większe. Natomiast pytanie, czy to jest wynagrodzenie wystarczające, biorąc pod uwagę to, co ostatnio dzieje się na rynku w ogóle. Mam tu na myśli oczywiście wzrost cen.
Związkowcy z Solidarności podkreślają, że i tak tę podwyżkę zje inflacja. Jak piszą na swojej stronie internetowej, w rzeczywistości ponad 2 miliony Polaków zarabiających na poziomie płacy minimalnej zubożeje.
Zapewne tak, mają rację, bo przecież każdy z nas chodzi do sklepu, codziennie robi zakupy, niedługo otrzymamy różnego rodzaju rachunki do zapłacenia. Wydaje się, że 3000 brutto to jest dużo, ale jak się wszystko opłaci, to zostaje niewiele.
Część ekspertów wskazuje na to, że podniesienie płacy minimalnej spowoduje coś, co przez pracodawców nazywane jest podniesieniem presji płacowej, czyli po prostu będą musieli oni płacić swoim pracownikom więcej - nawet jeśli nie jest to pensja minimalna, to te zarobki proporcjonalnie muszą rosnąć.
Niewątpliwie też mają rację, bo przecież każdy oczekuje, że za swoją pracę otrzyma godziwe wynagrodzenie. I jeśli ktoś dotychczas zarabiał więcej niż minimalna płaca, to chciałby też, żeby ta proporcja została zachowana.
Presję płacową powodować w tym roku będzie nie tylko płaca minimalna, ale także ciągły deficyt rąk do pracy. Jak to wygląda w Podlaskiem i jak to będzie wyglądać w tym roku?
Rzeczywiście pracodawcy ciągle poszukują rąk do pracy, poszukują do swoich zakładów kwalifikacji, które są dla nich odpowiednie. Przypomnę, że w urzędach pracy zarejestrowanych jest ponad 33 tys. osób bezrobotnych i wydawałoby się, że wśród tych osób można by było poszukiwać też takich, które spełniałyby wymagania pracodawców, ale niestety nie zawsze tak jest.
Urzędy pracy pomagają pracodawcom spełnić ich oczekiwania chociażby poprzez to, żeby przygotować osoby, które są zarejestrowane jako bezrobotne, do wymagań pracodawców, oferując im różnego rodzaju szkolenia lub staże czy wspierając w zatrudnieniu np. poprzez prace interwencyjne. Ale niestety nie zawsze udaje się znaleźć osoby, które spełniałyby oczekiwania pracodawców, stąd też często poszukują oni rąk do pracy za granicą.
Jak wygląda sytuacja z pracownikami z zagranicy? Mamy dość napiętą sytuację na Białorusi i na granicy polsko-białoruskiej. Czy może to wpływać w tym roku na pozyskiwanie pracowników z tego kierunku?
Niewątpliwie wszystko ma znaczenie. Sytuacja na granicy w szczególności. Ale chcę powiedzieć, że bardzo wielu Białorusinów i Ukraińców pracuje już w naszym województwie. Te osoby, jeśli mają już umowę o pracę, to nie mają się czego obawiać. Mogą wyjechać na chwilę i wrócić.
Na pewno w pozyskiwaniu nowych pracowników może być problem, ale są też różnego rodzaju agencje zatrudnienia, które starają się, żeby nasi przedsiębiorcy mogli otrzymać taką ofertę, która będzie ich zadowalała.
Barometr zawodów na ten rok podzielony jest na trzy części: deficyt, równowaga i nadwyżka. Zdecydowana większość zawodów jest w części "równowaga". W "nadwyżce" w porównaniu z ubiegłym rokiem pojawił się jeszcze jeden zawód - w Podlaskiem mamy stale nadwyżkę ekonomistów, ale w tym roku doszli też rolnicy i hodowcy. Dlaczego?
Przypomnę, że wśród osób pracujących w naszym województwie jest bardzo duży wskaźnik osób pracujących w rolnictwie, tak więc być może są to też te osoby, które w którymś momencie zrezygnowały z pracy w rolnictwie, ale są też takie osoby, które ukończyły szkołę o kierunku rolniczym, dotychczas nie znalazły sobie zatrudnienia i one też znajdują się w naszych rejestrach.
Mamy deficyt dość wielu zawodów. W porównaniu z ubiegłorocznym barometrem są to praktycznie te same profesje. To cukiernicy, dekarze, elektrycy, kierowcy autobusów, kierowcy samochodów, kucharze, lekarze, magazynierzy, monterzy instalacji budowlanych, nauczyciele praktycznej nauki zawodu, operatorzy, mechanicy sprzętu do robót ziemnych, opiekunowie osób starszych, pielęgniarki, położne, pracownicy robót wykończeniowych, psycholodzy, psychoterapeuci, ratownicy medyczni, robotnicy budowlani, samodzielni księgowi, spawacze, ślusarze. Jak wykształcić osoby właśnie o takich umiejętnościach, żeby zaspokoić rynek pracy?
Trzeba powiedzieć, że - tak jak pan wspomniał - zawody deficytowe są co roku niemalże identyczne. Ciągle jest zapotrzebowanie ze strony pracodawców na tego typu zawody. Szkoły też kształcą w tych zawodach, ale trzeba pamiętać o tym, że młodzież wybiera to, co dla niej jest najbardziej odpowiednie. Natomiast proces kształcenia trwa dosyć długo. Jest też możliwość ze strony urzędów pracy współfinansowania, finansowania szkoleń, które będą przygotowywały do tego typu zawodów, chociaż nie wszystkich, bo jednak niektóre wymagają edukacji w systemie szkolnym bądź też w systemie szkoły wyższej.