Radio Białystok | Gość | Kamil Karpowicz - onkolog z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku
"Nie warto narażać swojego życia czy swoich dzieci dla internetowych doradzaczy, dla internetowych teorii. Życie pokazało zupełnie co innego. To jednak lekarze, którzy przekonywali, że szczepienia mogą zmniejszyć liczbę chorujących i ciężkość przebiegu choroby, mieli rację. Jeszcze nie jest za późno. Punkty szczepień cały czas przyjmują" - mówi Kamil Karpowicz.
W Podlaskiem notuje się coraz mniej nowych przypadków koronawirusa. Taką tendencję widać też w statystykach ogólnopolskich. Jednak eksperci ostrzegają, że za kilka tygodni sytuacja może się odwrócić. O tym, jak epidemia wpływa na leczenie pacjentów w szpitalach, z onkologiem z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku Kamilem Karpowiczem rozmawia Renata Reda.
Renata Reda: Czego możemy się spodziewać, jeśli chodzi o epidemię, po świętach Bożego Narodzenia i zabawach sylwestrowych?
Kamil Karpowicz: Jak pokazują poprzednie święta, zawsze był wzrost zachorowań. Wiąże się to z tym, że częściej spotykamy się w większym gronie. Można powiedzieć, że już się do tego przyzwyczailiśmy, że łapiemy wtedy różne infekcje. Problem w tym roku jest taki, że wirus stał się bardziej zakaźny, powoduje większe spustoszenie w organizmie. Na to wszystko nakłada się niski poziom wyszczepienia, więc możemy się spodziewać, że będzie wzrost zakażeń, pomimo aktualnego, chwilowego powiedzmy spokoju.
Jaki scenariusz pan przewiduje dla szpitala tymczasowego numer 1 w Białymstoku, w którym pan pracuje?
Myślę, że po świętach przekroczymy 90 osób, to jest maksimum naszego szpitala, jakie możemy przyjąć. Zawsze w tym gorącym okresie, kiedy były największe wzrosty zakażeń, kiedy było najwięcej osób potrzebujących hospitalizacji, to oddział był zapełniony.
Już w krótkim czasie po wybuchu pandemii koronawirusa lekarze alarmowali, że po niej czekać na nas będzie pandemia nowotworowa. Chyba sytuacja chorych na raka i tych niezdiagnozowanych jeszcze stale się pogarsza. Jak to wygląda z perspektywy naszego podlaskiego podwórka?
To obserwujemy już od samego początku. Każdy wzrost zakażeń powodował, że w województwie podlaskim zamykano oddziały pulmonologiczne. Ja sam pracuję w klinice, która zajmuje się diagnostyką i leczeniem chorych na raka płuca. Oprócz nas takich oddziałów było przynajmniej kilka w województwie. Za każdym razem one były zamykane, przekształcane na oddziały covidowe z racji tego, że ta choroba głównie dotyka układu oddechowego. Na nas w tym momencie spadł obowiązek zaopatrzenia ludzi z naszego regionu w pomoc. Taki stan rzeczy trwał wiele miesięcy. Zawsze w takiej sytuacji jest też tak, że wydłuża się kolejka. Do diagnostyki guza płuca czekano czasami nawet miesiąc, przed pandemią to było około tygodnia.
A w przypadku raka płuca miesiąc oczekiwania jak jest ważny?
W przypadku raka płuca to już ma zasadnicze znaczenie, czasami miesiąc to już jest za późno. Zamiast zdiagnozować chorobę, która jest w ograniczonym stadium i można ją wyleczyć, można zoperować, można stosować radiochemioterapię, mamy wtedy często do czynienia już z chorobą rozsianą, przerzutową, kiedy możemy zastosować tylko i wyłącznie paliatywne metody leczenia.
Co pan czuje w takich sytuacjach jako lekarz?
To już nawet nie tylko ja. To wszyscy czuliśmy w pewnym sensie trochę złość na początku, ale rozumieliśmy, że jest to w pewnym sensie siła wyższa. Natomiast liczyliśmy, że to niedługo się skończy. Gdy pojawiły się szczepienia, to było takie trochę światełko, że być może w końcu wrócimy do normalności. Bardzo się nie spodziewaliśmy takiego obrotu sytuacji, że to będzie stanowiło w pewnym sensie już taką kość niezgody w społeczeństwie. To, co mówią osoby, które kompletnie nie są przygotowane do tego, żeby się na tematy biologiczne czy medyczne wypowiadać, to mówią często osoby, które ani chwili nie stały przy łóżku pacjenta i nie brały za niego odpowiedzialności, nie podejmowały decyzji, które wpływają na to, co się stanie z drugim człowiekiem. I takie osoby bardzo głośno w internecie udzielają porad. Nie ma odpowiedzialności za to, że ktoś odradza drugiemu korzystanie ze zdobyczy medycyny, nie ma odpowiedzialności za to, że ktoś w konsekwencji może umrzeć.
Ale zdarzają się też lekarze, którzy głoszą teorie antyszczepionkowe.
Tak, to prawda. Ta strona, która przekonuje chorych, aby się nie szczepili, często wykorzystuje ich słowa, ich tak naprawdę prestiż w społeczeństwie, bo często to są znani w lokalnej społeczności lekarze, pielęgniarki. Antyszczepionkowcy bardzo lubią korzystać ze statystyki, więc nawet statystycznie to są pojedyncze przypadki. Wobec tych osób są prowadzone postępowania w izbach lekarskich o ograniczenie lub zabranie prawa wykonywania zawodu. To pokazuje, że jedna osoba czy dwie tak myślą, to nie znaczy, że to jest prawda, jeżeli 100 innych osób myśli inaczej.
A co mówią niezaszczepieni chorzy na COVID-19, których pan leczy w szpitalu tymczasowym?
Oni przeważnie trochę wstydzą się swojej decyzji, często chcą unikać odpowiedzi, ale też nie drążymy tak naprawdę tego tematu, bo to nie ma już większego znaczenia. Pacjent czy zaszczepiony, czy niezaszczepiony uzyskuje taką samą pomoc.
Pan bardzo osobiście podchodzi do szczepień. Napisał pan dość ostry felieton krytykujący antyszczepionkowców, że wcale panu ich nie żal, jeśli zarażą się koronawirusem, tak w wielkim skrócie mówiąc. Co pan chciał nim uzyskać i czy to się udało? Felieton bardzo często udostępniany w mediach społecznościowych.
Chyba trochę nie do końca został dobrze zrozumiany. To był taki dosyć trudny dzień po długim dyżurze, kiedy byśmy trochę w skrajnej sytuacji, gdy widzieliśmy, że chyba nie wszystkim uda się pomóc, którzy tego dnia wymagali pomocy. Nie wszystko było dobrze przygotowane. Nie było zabezpieczonej wystarczającej liczby miejsc oraz sprzętu, również personelu. To był mój taki wyrzut emocji po tym wszystkim do moich znajomych, którzy wiem, że chyba odczuwają podobnie.
Chcieliśmy dobrze, a zostaliśmy źle zrozumiani jako lekarze, którzy zaproponowali pacjentom opcje profilaktyki choroby wirusowej. Podstawą profilaktyki większości chorób wirusowych są szczepienia. W tym momencie myśleliśmy też, że mamy jakąś zdobycz medycyny, która jest naszym światełkiem w tunelu, że to się niedługo wszystko już skończy. Okazało się, że my jesteśmy w tym momencie ci najgorsi, że my eksperymentujemy na pacjentach, że my chcemy ich zabić. I to bardzo bolało.
Przyszła jesień, większość społeczeństwa jest niezaszczepiona. Zaobserwowaliśmy skokowy wzrost pacjentów przyjmowanych na oddział, takich, którzy wymagali podawania tlenu, młodych pacjentów niezaszczepionych. Bardzo dużo osób już w pierwszych dniach choroby przyjeżdżało z masywnym zapaleniem płuc, z niewydolnością oddechową, często wymagali szybkiej pomocy anestezjologa, intubacji respiratoroterapii. Tych łóżek i personelu pielęgniarek, ratowników, lekarzy nie wyprodukowano nagle, tylko przeniesiono z innych oddziałów.
Na których to oddziałach tych lekarzy, tych pielęgniarek zabraknie dla innych chorych.
Tak. W tym momencie wracam też do sytuacji kliniki, w której pracuję, do Kliniki Chorób Płuc, która zajmuje się leczeniem, diagnostyką raka płuca. Z początkowych 40 łóżek, których dysponowaliśmy, w najgorszym momencie, który jest opisywany w tym felietonie, musieliśmy oddać połowę tak naprawdę zasobów naszych i łóżek i personelu na potrzebę leczenia pacjentów z covidem. Przez to znowu pacjenci, którzy zgłaszali się z guzem płuca do diagnostyki, nie oczekiwali tygodnia na przyjęcie, tylko oczekiwali miesiąc.
I o tym tak naprawdę był ten wpis. O tym, że jesteśmy trochę rozgoryczeni...
Nie trochę, tylko nawet bardzo.
O tym, że jesteśmy bardzo rozgoryczeni.
Nawet pan napisał, że nie wie, czy nie będzie musiał korzystać z pomocy psychoterapeuty.
Do pracy w szpitalu tymczasowym są kierowane różne osoby. Ja jestem onkologiem, ale są też anestezjolodzy, koledzy, którzy zajmują się medycyną ratunkową, dermatolodzy, ginekolodzy, którzy do tej pory zajmowali się czymkolwiek innym. I mimo iż też mogli mieć stresujące sytuacje w swojej pracy, byli do nich przygotowani.
My spotkaliśmy się trochę z nową sytuacją. Kiedy mamy grono pacjentów, przeważnie młodych, którzy bardzo mocno chorują, gdzie wszystko może się zdarzyć, gdy pacjent jednego dnia czuje się całkiem dobrze, w nocy na przykład się załamuje, rano znajduje się już na oddziale intensywnej terapii. Duża liczba zgonów pacjentów również młodych, na których nie byliśmy przygotowani. Temat śmierci i umierania dosyć często towarzyszy pracy onkologa, to jednak tutaj jest to trochę inna sytuacja.
Dlatego z tego miejsca chciałbym teraz do wszystkich słuchaczy zaapelować, że nie warto poświęcać swojego zdrowia lub życia czy chociażby narażać życia swojego, czy swoich dzieci dla internetowych doradzaczy, dla internetowych teorii. Życie pokazało zupełnie co innego. To jednak lekarze mieli rację, którzy przekonywali, że szczepienia mogą zmniejszyć ilość chorujących, zmniejszyć ciężkość przebiegu choroby. Jeszcze nie jest za późno. Punkty szczepień cały czas przyjmują, można tak naprawdę wejść i zaszczepić się z ulicy. Jeżeli jeszcze się wahacie czy jest sens, to posłuchajcie znajomych, którzy pracują w takich szpitalach albo których najbliżsi zmarli na COVID, i którzy później żałowali, że rzeczywiście to była sytuacja, której można było uniknąć albo przynajmniej mieć szansę uniknąć po zaszczepieniu.
Dziękuję bardzo za rozmowę.