Radio Białystok | Gość | prof. Wojciech Naumnik - szef szpitala tymczasowego przy ul. Żurawiej w Białymstoku
- Obecna fala jest troszeczkę gorsza. Jest trochę więcej pacjentów i więcej pacjentów w cięższym stanie. Mieliśmy 60-70 pacjentów, jak w skali kraju było 20 tys. zakażeń. Teraz jest około 5 tys., a my jesteśmy już praktycznie zapełnieni.
Liczba zakażeń koronawirusem wzrasta szybciej niż przewidywano. Dotyczy to przede wszystkim Lubelszczyzny i Podlaskiego. Znacząco przybywa chorych z COVID-19 w szpitalach.
W szpitalu tymczasowym przy ul. Żurawiej w Białymstoku jest już około 80 chorych, dlatego od piątku (22.10) działa drugi szpital tymczasowy przy ul. Wołodyjowskiego w Białymstoku.
Między innymi o tym z szefem szpitala tymczasowego numer 1 prof. Wojciechem Naumnikiem rozmawia Renata Reda.
Renata Reda: Od dziś ponownie działa drugi szpital tymczasowy w regionie. To najwyższy czas, by go uruchomić?
prof. Wojciech Naumnik: Myślę, że tak. W ostatnich dniach jesteśmy już prawie w pełni wypełnieni. Mamy kilka miejsc, czyli jest ponad 80 pacjentów, więc szpital już pęka w szwach.
A zdarzają się dni, kiedy trzeba przyjąć kilkunastu pacjentów.
Oczywiście, że tak. Kilka dni temu miałem taką sytuację, że praktycznie non stop dzwonili koledzy z ratownictwa medycznego i z SOR-u ze szpitala klinicznego. Trzeba było przyjąć pacjentów, którzy byli ciężkim stanie.
Szpital tymczasowy numer 2 na pewno pomoże i na pewno będzie buforem bezpieczeństwa, gdzie można będzie lokować pacjentów w lżejszym stanie. Dla bezpieczeństwa społeczeństwa jest to na pewno bardzo dobre posunięcie.
Macie już wytypowanych pacjentów, którzy trafią do hali przy ul. Wołodyjowskiego?
Staramy się na bieżąco wypisywać pacjentów, którzy nie wymagają pobytu w szpitalu. Ale są osoby już po fazie ostrej i wymagają tzw. doleczenia albo w ogóle są w lżejszym stanie, ale trzeba ich jednak umieścić w szpitalu i zapewnić obserwację lekarską, więc jak najbardziej w każdej chwili możemy przekazać pacjentów do szpitala tymczasowego numer 2 po to, żebyśmy się mogli zająć pacjentami w ciężkim stanie.
Dzisiaj już pierwsi pacjenci trafią na ul. Wołodyjowskiego?
Dzisiaj albo jutro. W szpitalu tymczasowym przy Żurawiej mamy dosyć dobre zaplecze, współpracujemy z kolegami anestezjologami, mamy dosyć dobry sprzęt do zaawansowanych metod tlenoterapii i wspomagania oddechu. Staramy się zapewnić prawidłowe utlenownanie naszym pacjentom.
O tej porze w ubiegłym roku nie było aż tylu chorych u pana w szpitalu co teraz.
Odbieram to tak, że obecna fala jest troszeczkę gorsza, jest trochę więcej pacjentów i więcej pacjentów w cięższym stanie.
Może nie w skali kraju, ale u nas w Podlaskiem zdecydowanie tak - jest dwa razy więcej zakażeń i dwa razy więcej osób trafia do szpitali niż było to w październiku ubiegłego roku.
Tak. Kilka dni temu rozmawialiśmy z kolegami - mieliśmy 60-70 pacjentów jak w skali kraju było 20 tys. zakażenia, a teraz jest około 5 tys. zakażeń, a my jesteśmy już praktycznie zapełnieni.
Jaki scenariusz przewiduje pan dla naszego regionu, jeżeli chodzi epidemię?
Nie wygląda to różowo, ale widzę, że jesteśmy i mentalnie, i organizacyjnie lepiej przygotowani. Już wiemy, jak kierować chorych, jesteśmy mądrzejsi o stosowanie zaawansowanych form wspomagania tlenu czy wspomagania oddechu. Tylko żeby były miejsca dla pacjentów. Otwarcie szpitala tymczasowego nr 2 pomoże w ciągłości opieki i zapewnienia łóżek dla chorych.
Czy liczba nowych zakażeń ma podobne przełożenie na liczbę osób trafiających do szpitali, co podczas ostatniej fali?
Wydaje mi się, że więcej pacjentów trafia do szpitala. Z tego, co obserwuję, to pacjenci ci są w cięższych stanach. Czy mają obiekcje, żeby zgłosić się do lekarza, czy wykonanych jest za mało testów, czy czekają w domu, myśląc, że to tylko przeziębienie, może grypa? A po kilku dniach wykonują test i jest zaskoczenie, że wynik jest dodatni, źle się czują i dopiero wtedy sięgają po pomoc lekarską.
Czy są jakieś większe różnice w przebiegu choroby w porównaniu do wcześniejszych zakażeń? Przy wariancie Delta ten przebieg jest faktycznie gwałtowniejszy?
Tak, jest gwałtowniejszy. Co kilka dnia mamy przywozy przez naszych kolegów ratowników np. pacjentów w starszym wieku, w ciężkim stanie, z saturacją nawet 40-50. Są to pacjenci skrajnie odwodnieni. Jest to walka o nawodnienie, odpowiednie odżywienie. I niestety u takich pacjentów często się to kończy niepowodzeniem, pacjenci umierają. W obecnej fali widzimy więcej takich sytuacji. Jak chory na COVID-19 późno trafia do szpitala, to szanse skutecznej pomocy są niższe.
Czy możemy spodziewać się znacznie większej liczby zakażonych w podlaskich szpitalach niż w najgorszym momencie epidemii?
U nas w szpitalach było 900 chorych. Już teraz widzimy, że niestety sytuacja w szpitalach drastycznie się zaostrza. Wiem, że placówki z innych miast mają problemy, bo dzwonią do nas z prośbą o pomoc, ale niestety jesteśmy wypełnień. Szanse pomocy kolegom z zewnątrz generalnie się kończą.
Oczywiście są to osoby głównie nieszczepione, ale zauważyłem, że jeżeli pacjenci byli szczepieni, to jednak przebieg u nich jest łagodniejszy albo płuca nie są zajęte. U osób niezaszczepionych jest to często burzliwy przebieg z dusznością, z gwałtownym spadkiem saturacji. To jest tak, że pacjent czuje się dobrze, a po godzinie, dwóch może być czasem kandydatem do respiratora, więc dynamika jest dosyć gwałtowna u pacjentów nieszczepionych. Na 10 pacjentów 8-9 jest niezaszczepionych.
Czy grozi nam zapaść w podlaskiej służbie zdrowia? Kiedy może być ten punkt krytyczny? Czy zdarza się już, że chorzy na inne choroby niż COVID-19 nie są przyjmowani?
Jeżeli chodzi o opiekę nad chorym na COVID-19, to wydaje mi się, że tutaj raczej zapaści nie będzie, bo jest to dosyć dobrze przygotowane organizacyjnie. Ale niestety jestem przerażony, a jestem pulmonologiem, opieką nad chorymi na raka płuca, nad chorymi z gruźlicą płuc i innymi jednostkami chorobowymi. Rezerwy lekarzy, pielęgniarek nie są nieograniczone. Jak my jesteśmy skierowani do walki z epidemią, to chory na raka płuca czeka dłużej. To są dramaty. Takiego stopnia zaawansowania chorób nowotworowych, gruźlicy dawno nie widziałem.
Niestety pulmonolodzy są kierowani do zwalczania epidemii i oddziały pulmonologiczne są zamykane. Odczuwam to jako wewnętrzny dramat. Często pomoc chorym jest spóźniona i to nas bardzo boli.
Za taką sytuację odpowiadają też osoby niezaszczepione.
I to trzeba wprost powiedzieć. Rozprzężenie, które widzieliśmy, brak maseczek, beztroskość wakacyjna, ruchy antyszczepionkowe - każdy jest wolny, każdy może decydować o własnym życiu, ale jeżeli się nie zaszczepię, a przy tym zarażę osobę chorą, 89-letnią, która z tego powodu zginie, to już coś jest nie tak.
Jeżeli społeczeństwo zaszczepiłby się odpowiednio, to tych dramatów by nie było. Moglibyśmy zająć się diagnostyką raka płuca, leczeniem chorych na gruźlicę.
Czy zdarzyło się już w ostatnich tygodniach, że musiał pan odesłać np. chorego na gruźlicę, bo zabrakło miejsca?
Takie sytuacje się zdarzają i dobrze o tym wiem, że pacjenci chorzy na gruźlicę są leczeni w poradniach, nawet prątkujący, dlatego że nie ma miejsca w województwie dla często pacjentów chorych na gruźlicę. W czasie poprzedniej fali pacjenci byli odsyłani na przykład do Otwocka, bo w województwie podlaskim nie było dla nich miejsca.
Tę sytuację epidemiczną mamy troszeczkę na własne życzenie. To, że się pacjenci nie zaszczepili. Proszę zauważyć, co mówi papież Franciszek - że szczepienie jest wyrazem miłości do bliźniego.
Tymczasem historia lubi się powtarzać. 100 lat temu była grypa hiszpanka, teraz SARS-CoV-2 - podobne scenariusze walki z epidemią i zachowania ludzi.
Ostatnio przejrzałem sobie, jak to było w czasie epidemii hiszpanki. Okazało się, że zachowania ludzkie były bardzo podobne, bardzo podobne argumenty. Była tak zwana liga maseczkowa, która protestowała na ulicach, że nie można było zakładać maseczek. Po wprowadzeniu obostrzeń nakazujących noszenie maseczek, okazało się, że początkowo stosowało się do tego 80 proc. ludzi. Potem było rozprzężenie, nikt tego nie stosował.
Już wówczas zauważono, że dezynfekcja rąk, noszenie maseczek bardzo dobrze robi, jeżeli chodzi o epidemię. Amerykańskie miasta takie jak Nowy Jork, Chicago, gdzie był wprowadzony lockdown, gdzie wprowadzono obowiązkowe noszenie maseczek, gdzie była bardzo rygorystyczna selekcja dzieci w szkołach, te miasta poradziły sobie z epidemią najlepiej.
Obecnym przeciwnikom szczepień czy noszenia maseczek proponuję prześledzić archiwalne wersje gazet amerykańskich, gdzie były bardzo podobne argumenty, koncerny farmaceutyczne również były oskarżane o różnego rodzaju spiski. Historia kołem się toczy.