Radio Białystok | Gość | prof. Robert Ciborowski - ekonomista, rektor UwB
Inflacja w Polsce pobiła rekord i wyniosła w sierpniu 5,5 proc. Właśnie o tyle wzrosły ceny towarów i usług w ujęciu rocznym - wynika z danych GUS. Co jest tego powodem i jakie to ma znaczenie dla polskiej gospodarki i dla nas?
Wszystko drożeje i to nie koniec podwyżek, ale ważne byśmy nie reagowali na nie pochopnie - mówi ekonomista prof. Robert Ciborowski. Jego zdaniem powodem 5,5-procentowej inflacji jest między innymi pandemia.
- Znaczna część gospodarki była zamknięta. Państwo wprowadziło tak zwane tarcze ochronne dla przedsiębiorstw, które są niczym innym jak wydawaniem pieniędzy, których de facto państwo nie ma. Pieniądze się pojawiły, ale nie pojawiły się produkty, bo gospodarki były zamknięte w pandemii - tłumaczy prof. Robert Ciborowski. - Druga rzecz to sytuacja popandemiczna. Dzisiaj ludzie zaczęli kupować - przedsiębiorcy podnoszą ceny. Trzeci aspekt, to zerwane łańcuchy dostaw. Produktów nie ma, a jeśli ich nie ma czy jest ich mniej, to ceny idą w górę. Jeszcze energia, paliwa - to też zdrożeje - wymienia ekonomista.
Wielu ekonomistów liczy, że jeszcze w tym roku Rada Polityki Pieniężnej podniesie stopy procentowe. To może uspokoić sytuację i wyhamować inflację.
O przyczynach i skutkach inflacji z ekonomistą, rektorem Uniwersytetu w Białymstoku prof. Robertem Ciborowskim rozmawia Katarzyna Kozłowska.
Katarzyna Kozłowska: Nie jestem ekonomistką, ale rekordowe 5,5 proc. inflacji nie brzmi dobrze. Czy na panu jako ekonomiście robi to jakieś wrażenie?
prof. Robert Ciborowski: Zdecydowanie robi wrażenie - negatywne, bo każdy poziom inflacji jest zły. Z tym że my jako ludzie, którzy funkcjonują na co dzień, zarabiają pieniądze, wydają, kupują różne rzeczy, przyzwyczailiśmy się, że ta inflacja jest, ale jest dosyć niska.
Zresztą patrząc na banki, przede wszystkim banki centralne, które decydują o tym, ile pieniądza jest w gospodarce, to one przyjęły sobie za cel, że inflacja może być na poziomie do 2 proc. A zatem jeśli inflacja wynosi tak jak obecnie 5,5, to licząc w procentach, jest to dwieście kilkadziesiąt procent tego, co sobie przyjęliśmy za możliwe, ale też nie dobre, nie pożyteczne tylko możliwe do zaakceptowania.
Jest to naprawdę sytuacja z punktu widzenia i dochodów, i cen zdecydowanie zła.
Czy ten wskaźnik świadczy o tym, że w finansach państwa dzieje się coś niedobrego?
Nie zawsze inflację musimy łączyć z sytuacją w finansach państwa, bo może ona wynikać z zupełnie innych przesłanek. Obecnie tak właśnie jest.
Po pierwsze oczywiście wpływ ma sytuacja pandemiczna. Przypomnę, że znaczna część gospodarki była zamknięta. Państwo wprowadziło tak zwane tarcze ochronne dla przedsiębiorstw, które są niczym innym jak wydawaniem pieniędzy, których de facto państwo nie ma, więc - mówiąc kolokwialnie - są to pieniądze dodatkowo wydrukowane. I to już powoduje pewien bodziec inflacyjny, ponieważ pieniądze się pojawiły, ale - uwaga - nie pojawiły się produkty.
Bo kiedy inflacja się pojawia? Jeśli pieniędzy jest więcej, niż wynosi wartość dóbr i usług, które mamy na danym rynku. Tych produktów nie przybyło, a nawet ich ubyło, bo przypomnę, że gospodarki były w pandemii zamknięte, a pieniędzy przybyło, i to znacznie. Zatem mamy pierwszy bodziec.
Druga rzecz to oczywiście sytuacja popandemiczna. Dzisiaj ludzie zaczęli kupować. Przez prawie 2 lat nasze zakupy były bardzo ograniczone. Teraz poszliśmy do sklepów. Co robią wtedy przedsiębiorcy? Podnoszą ceny.
Trzeci aspekt to zerwanie łańcuchów dostaw. Wiele powiązań gospodarczych, czyli dostępu do produktów i usług, zostało zerwanych. Tych produktów nie ma. Jeśli ich nie ma czy jest ich mniej, to wtedy ich ceny idą w górę.
Jeszcze kwestia różnych czynników zasobowych, z których korzystamy - energia, paliwa - to też drożeje. To nie jest tak, że w finansach państwa jest coś złego. To bardziej pewien szok, pewna sytuacja, która pojawiła się nieprzewidywalnie i my próbujemy coś z nią zrobić.
Jak to wpływa na przeciętnego Kowalskiego?
Mamy mniej możliwości kupowania, czyli nasze portfele są coraz płytsze. Jeśli inflacja wynosi 5,5 proc., to tak jakby co roku ze 100 zł traciliśmy 5,5 zł. Inflacja powoduje zmianę naszych oczekiwań. I to jest bardziej niebezpieczne niż sam poziom inflacji. Bo jeśli ona jest wysoka, to większość ludzi się spodziewa, że cały czas będzie wysoka albo będzie rosła. Oczekiwania inflacyjne wpływają wtedy na nasze zachowania. Kupujemy ponad normę, szczególnie dobra, które mają charakter długoterminowy, które mogą leżeć.
Obawiamy się, że nasze pieniądze tracą wartość.
Oczywiście. I zakładamy, że ta sytuacja będzie ciągła. No i kupujemy. Kupujemy nieruchomości, samochody, kupujemy wszystko, co się da, żeby tylko te pieniądze uciekły. W ciągu ostatnich kilku miesięcy z rachunków zwykłych ludzi ubyło około 100 miliardów złotych. To ogromne pieniądze, które trafiły głównie na rynek nieruchomości, na inne aktywa. Ludzie nawet kupują drogie obrazy czy złoto, bo gdzieś te pieniądze chcą lokować.
I tak jak powiedziałem, nasze oczekiwania co do tego, co będzie, są zdecydowanie gorsze niż sam poziom inflacji, który mamy w tej chwili. One psują rynki na przyszłość. Konsekwencje pewnie będą takie, chociaż nie wiem kiedy, ale pewnie będą takie, że spotkamy się z pewnego rodzaju korektą na rynku, to znaczy kryzysem, który wyrówna to wszystko, czyli sprowadzi do poziomu, który w tej chwili jest zbyt wysoki, jeśli chodzi o ceny.
W związku z tym, że pieniądze, które zarabiamy, tracą na wartości, to też rodzą się pewne roszczenia płacowe. Jest ich coraz więcej.
Zdecydowanie tak, dlatego że inflacja tworzy swego rodzaju spiralę. Ceny rosną, a więc ludzie widzą, że mają coraz mniej, mogą coraz mniej kupić. Występują do pracodawców o podniesienie płac. Jak pracodawcy podniosą płace, to podniosą ceny, bo musieli wydać na płace. I spirala się nakręca. Inflacja jest również niebezpieczna z tego powodu.
Wynagrodzenia w sferze budżetowej są szczególnie w miarę stałe, a zatem jeśli pojawia się inflacja, to niestety najbardziej odczuwają to ludzie, którzy pracują w sektorze publicznym. To w tych obszarach można się spodziewać chęci uzyskania wyższych dochodów, czyli wzrostu wynagrodzeń.
Inflacji nigdy nie dogonimy. Zawsze będziemy gdzieś krok za nią.
Czy będzie rosła, czy raczej się uspokoi?
To trudne pytanie. Podejrzewam, że już jesienią nastąpi pewien ruch stóp procentowych. Słychać to w wypowiedziach niektórych członków Rady Polityki Pieniężnej. Na pewno inflacja troszeczkę wyhamuje.
Natomiast spodziewam się, że troszeczkę się to zatrzyma, dlatego że ceny, szczególnie niektórych aktywów, są już chyba tak wysokie, że pojawia się swego rodzaju bariera popytowa. O tej barierze mówimy wtedy, jak cena jest już tak wysoka, że ludzie może by chcieli to kupić, ale uważają, że jest to tak drogie, że dają sobie spokój. Wydaje mi się, że na niektórych rynkach ceny już chyba osiągnęły ten poziom. Popyt zacznie spadać i być może inflacja nie będzie rosła, a może nawet spadnie.
Tylko moim zdaniem musi być to połączone ze wzrostem stóp procentowych, żeby ludzie już nie zabierali pieniędzy z kont, tylko trzymali je w bankach.
Jest duże oczekiwanie, żeby NBP podniósł stopy procentowe. Dlaczego to się opóźnia?
One powinny rosnąć już dawno, bo cel inflacyjny NBP-u to około 2 proc. Mamy 5 proc. Zresztą większość banków w Europie, Bank Stanów Zjednoczonych już te ruchy w górę zrobiły.
Jak wypadamy na tle innych państwach, jeśli chodzi o inflację?
Źle. W Europie mamy, razem z Węgrami, o ile dobrze pamiętam, najwyższą inflację i to inflację, która przewyższa około 2-2,5 razy przeciętną inflację w krajach europejskich. Zatem jest to na pewno sygnał, może jeszcze nie czerwony, ale pomarańczowy, że trzeba coś z tym zrobić, bo musi przyjść korekta i ona spowoduje z kolei potężny kryzys.
Jeśli wzrosną stopy procentowe, to oczywiście kredyty będą droższe. Czy jeśli chciałabym teraz wymienić swój stary samochód na nowy, to czy to jest dobry czas?
Chce pani kupić na kredyt?
Tak, na kredyt.
To myślę, że ten moment jest lepszy, bo stopy raczej będą szły w górę.
Może się okazać, że oszczędzanie jest nieopłacalne.
Jeśli tak to porównujemy, to w tej chwili lepiej kupić samochód niż oszczędzać, bo na oszczędnościach stracimy. Trzeba pieniądze lokować w coś innego, co ma przynajmniej kilka procent dodatkowego zysku.
Może też wymusić na wielu osobach, które oszczędzają, to, że zaczną próbować inwestować w jakiejś niepewne inwestycje. Może nawet natkną się na oszustów.
Zgadza się. Niestety dziś patrzymy na świat krótkookresowo. Oczekujemy, że wszystko będzie szybko, łatwo i zaraz. Tak życie nie jest skonstruowane. Niestety czasami podejmujemy decyzje pochopne, takie, które mogą nas zaskoczyć negatywnie na koniec. To jest naprawdę rzadkie, żebyśmy tak szybciutko na czymś zarobili.
Czy już wiadomo, co na pewno jeszcze podrożeje?
Wszystko podrożeje, w mniejszym lub większym stopniu. Mało co jest w stanie utrzymać stabilnie swoją cenę. Proszę popatrzeć, że jeśli oficjalna inflacja wynosi około 5,5 proc., to taka, która dotyka nas jako indywidualnych konsumentów, jest razy trzy. Gdybyśmy stworzyli swój koszyk z rzeczy, które rzeczywiście kupujemy codziennie albo bardzo często, to nasza inflacja byłaby zdecydowanie większa.
Kiedyś funkcjonowała taka anegdota, jeszcze w czasach, kiedy byłem mały, że ludzie narzekali, że podrożało mięso. Wtedy wychodził minister i mówił: tak, mięso podrożało, ale lokomotywy staniały i w sumie inflacja nie jest wysoka. Tylko kto kupuje lokomotywy? To, co jest w koszyku GUS-u, który liczy inflację, może się diametralnie różnić od tego, co pani ma w swoim koszyku, co ja mam, co każdy inny ma w swoim koszyków.
Czyli każdy z nas ma swoją własną inflację. Miejmy nadzieję, że ona wyhamuje.
Tego sobie życzmy.