Radio Białystok | Gość | prof. Joanna Zajkowska - z Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji
- Jest bardzo wiele takich sytuacji, kiedy bagatelizujemy drobne objawy nieżytu górnych dróg oddechowych, myśląc, że jest to przeziębienie, a jest to okres często największej zakaźności wirusa - podkreśla prof. Zajkowska.
Zamknięte placówki kultury, ograniczona działalność centrów handlowych i hoteli, nauczanie zdalne dla wszystkich uczniów. W związku z eskalacją epidemii rząd ogłosił kolejne obostrzenia i zaznaczył, że jeśli nie przyniosą efektów, czeka nas całkowity lockdown. Czy przy blisko 25 tysiącach zakażeń w ciągu doby nie powinno się go wprowadzić już teraz? Jak bardzo skuteczne mogą okazać się nowe obostrzenia?
Z wojewódzkim konsultantem w dziedzinie epidemiologii profesor Joanną Zajkowską z Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku rozmawia Iza Serafin.
Iza Serafin: Czy te dodatkowe obostrzenia, które właśnie ogłosił rząd, mogą zatrzymać wzrost zakażeń i ograniczyć skalę zachorowań i zgonów?
prof. Joanna Zajkowska: Trudno mi powiedzieć, czy zatrzymać, ale na pewno zwolnić. I wydaje mi się, że to jest ostatni moment. Obostrzenia są rzeczywiście konieczne, dlatego że liczba zakażeń jest zdumiewająco duża.
Mnie jako epidemiologa zadziwia sposób rozprzestrzeniania się tego wirusa. Od marca wiemy już, jak się zachowywać, wiemy, jaka jest droga transmisji. Staramy się chodzić w maseczkach. Może nie wszyscy i nie bardzo konsekwentnie, ale dużo osób przestrzega tych zaleceń. Staramy się dystansować. A mimo wszystko zachorowań przybywa.
Dlaczego?
Z tego, co widzimy w tej chwili w klinice, jest dużo zachorowań rodzinnych. Chorują też ludzie pracujący ze sobą. Być może wystrzegamy się i staramy się przestrzegać zaleceń w sklepach, w urzędach czy poza domem, natomiast w domu zapominamy o ryzyku.
A może spotykamy się właśnie w takim mniejszym gronie rodzinnym czy gronie znajomych? Ale też wracamy do domów z pracy.
Tak. Jedna zakażona osoba potrafi zakazić całą rodzinę, dlatego że w domu czujemy się bezpiecznie, może nie pamiętamy. Spotkania, uroczystości rodzinne są to jednak takie zachowania, kiedy trudno utrzymać dystans, kiedy się witamy, przytulamy. To są pogrzeby, spotkania z jakichś ważnych powodów rodzinnych. Zapominamy o dystansie, o tym, że mamy czas epidemii.
Niektórzy epidemiolodzy mówią, że liczyli na jeszcze większe obostrzenia, przede wszystkim ograniczenie przemieszczania się, może nawet godzinę policyjną. Czy na tym etapie, przy prawie 25 tys. zakażeń dziennie, byłoby to wskazane?
Myślę, że to zależy od obszaru. W dużych aglomeracjach miejskich, tam, gdzie mamy duży tłok, dużą mobilność ludzi, przemieszczanie się w bliskim kontakcie te zaostrzenia mogłyby być może nawet większe.
Czyli taki strefowy lockdown?
Myślę, że tak. Co prawda wszyscy jesteśmy w tej chwili w czerwonej strefie, ale są jednak miejsca, gdzie zakażeń jest dużo więcej. Myślę, że można było zróżnicować te zalecenia. Są miejsca szczególnie zatłoczone i miejsca w mniejszych miejscowościach, gdzie to ryzyko kontaktu jest mniejsze.
Nasza służba zdrowia jest już na granicy wydolności, a może już właśnie tę granicę przekroczyła. Przy jakiej liczbie dobowych zakażeń służba zdrowia może przestać być wydolna i chorzy będą umierać w domach albo nie daj Boże na ulicy?
Trudno mi powiedzieć, jeśli chodzi o liczby. Natomiast choruje bardzo dużo personelu medycznego. Wynika to z kontaktu z chorymi, ale też z kontaktów poza pracą. Wykruszyło się nam dużo osób, w związku z tym ograniczenia służby zdrowia wynikają też z braku personelu, nie tylko z braku łóżek respiratorowych, łóżek z możliwością wentylacji, używania tlenu, ale też przede wszystkim ten czynnik ludzki jest niewystarczający.
Myślę, że ta fala musi się też przetoczyć wśród pracowników służby zdrowia. Część z nich już wraca z izolacji, z kwarantanny. Staramy się w placówkach szpitalnych przestrzegać wszystkich zaleceń, natomiast charakter pracy naraża na zakażenia.
Czy ogłoszona teraz nowa strategia walki z pandemią może osłabić nieco eskalację zakażeń? To szybkie testy antygenowe między innymi dla personelu medycznego, delegowanie studentów medycyny, pozyskiwanie pracowników zagranicznych do walki z Covidem, zaangażowanie żołnierzy. Może to jakoś pomóc w tej sytuacji?
Na to liczymy. To są już takie decyzje, które wynikają rzeczywiście z bardzo widocznych i dotkliwych braków personelu medycznego.
Bardzo liczymy na testy antygenowe, ponieważ ich wykonanie to kilkanaście minut i wynik mamy od razu. Jeżeli jest dodatni, możemy szybko odsunąć pracownika, po to, żeby nie transmitował dalej wirusa. Jest to niezwykle istotne.
Niestety, jest bardzo wiele takich sytuacji, kiedy bagatelizujemy drobne objawy nieżytu górnych dróg oddechowych, myśląc, że jest to przeziębienie, a jest to okres często największej zakaźności wirusa. W związku z tym możliwość szybkiego testowania pracownika, który ma nawet - wydawałoby się - banalne objawy, i wykrycie zakażenia na pewno będzie miało wpływ na ograniczenie transmisji.
Myślę, że te testy też się przydadzą w izbach przyjęć i w SOR-ach, kiedy trzeba szybko podjąć decyzję, czy pacjent jest zakażony, czy nie, i którą ścieżką powinien pójść, żeby nie zakażać dalej personelu czy innych pacjentów.
A system domowej opieki covidowej - czy pulsoksymetry się przydadzą, kiedy nie ma miejsca w szpitalach, nie ma nas kto leczyć? Co z tego, że dowiemy się, że powinniśmy właśnie pojechać do szpitala?
Myślę, że to powinno zwiększyć poczucie bezpieczeństwa pacjentów, dlatego że większość zachorowań może być leczona w domu. Te 80 proc. przypadków objawowych to przypadki lekkie i średnio ciężkie. Posiadanie pulsoksymetru pozwala nam monitorować sytuację. Jeżeli zobaczymy, że saturacja zbliża się do wartości granicznych, to jest ten moment, kiedy trzeba się skontaktować z lekarzem rodzinnym, który pokieruje do szpitala.
To jest taka strategia, która pewnie zatrzyma część ludzi w domu, ponieważ da poczucie bezpieczeństwa: mam pulsoksymetr, mogę monitorować sytuację i zareaguję w momencie, kiedy te wyniki będą niepokojące. Pozwoli to wyselekcjonować tę grupę pacjentów, która wymaga opieki szpitalnej.
Jak wygląda teraz sytuacja w naszym regionie? Pytam o dostępność łóżek, respiratorów i przede wszystkim personelu medycznego.
W tym tygodniu bardzo wiele się dzieje. Udostępniane są kolejne oddziały, które będą przyjmowały pacjentów z Covid. Łóżek nie przybędzie fizycznie, natomiast można przearanżować pewne oddziały, żeby zajmowały się w tym momencie chorymi na Covid. Pacjenci z innymi chorobami, ci, którzy mogą poczekać, będą pewnie przyjmowani w terminie późniejszym, albo są przesuwani do innych oddziałów niecovidowych. Także zwiększamy bazę łóżkową, adaptując oddziały, które już funkcjonują. Szczególnie jest to na terenie szpitala zakaźnego, który niemalże cały w tej chwili jest dedykowany pacjentom z Covid.
A ludzie, personel?
Kierowani są rezydenci, lekarze z innych oddziałów, po to, żeby wesprzeć te oddziały, żeby umożliwić pracę w systemie dyżurowym, żeby była stała, ciągła opieka nad pacjentami.
Co możemy zrobić my, każdy z nas, żeby poprawić sytuację, żeby nie było całkowitego lockdownu i żebyśmy nie umierali na ulicach?
Pamiętajmy o tym, że mamy grupy ryzyka, że najciężej chorują osoby starsze, czyli nasi rodzice, osoby z wielochorobowością. Starajmy się je chronić. Jeżeli to jest rodzina, przyjaciele, pamiętajmy, że osoby starsze, osoby, które mają inne choroby, mogą chorować dramatycznie ciężko, nawet z niepomyślnym zakończeniem choroby. Rzeczywiście intensywność tego zakażenia jest zadziwiająca. Mimo że staramy się przestrzegać wszystkich zaleceń.
Pani profesor, a jak się pani trzyma?
Jest mi dzisiaj bardzo smutno, dlatego że niestety odchodzą... pacjenci umierają na Covid, umierają ci, których znamy, ci, których lubimy, ci, których kochamy...
Pani profesor, życzymy wytrwałości, optymizmu i zdrowia.
Dziękuję bardzo. Też życzę państwu zdrowia, takiego rozsądnego podejścia i pamiętajmy - chrońmy swoich najbliższych.