Radio Białystok | Gość | prof. Andrzej Jackiewicz - konstytucjonalista UwB
Sąd Najwyższy może mieć twardy orzech do zgryzienia w przypadku problemów z rejestracją kandydatów na prezydenta. Jeśli nie uda się im zebrać wystarczającej liczby podpisów z uwagi na epidemię i zaskarżą to do sądu, wybory mogą okazać się potem nieważne - wyjaśnia prof. Jackiewicz
Kandydat w wyborach prezydenckich Sławomir Grzywa zaskarżył uchwałę Państwowej Komisji Wyborczej. PKW nie chciała zarejestrować jego komitetu, ponieważ na złożonych listach zabrakło tysiąca podpisów poparcia.
Zebranie brakującej liczby podpisów pod wnioskiem o utworzenie komitetu wyborczego kandydata na prezydenta było nierealne ze względu na stan zagrożenia epidemicznego - ocenił Sąd Najwyższy, rozpatrując skargę.
Czy to wstęp do przesunięcia wyborów prezydenckich? O tym z konstytucjonalistą prof. Andrzejem Jackiewiczem z UwB rozmawia Lech Pilarski.
Lech Pilarski: Podnoszą się głosy, by przesunąć wybory. Jakie warunki musiałyby być spełnione według polskiej Konstytucji, żeby przesunąć wybory prezydenckie?
prof. Andrzej Jackiewicz: Jak przewiduje Konstytucja i polskie ustawodawstwo, przesunięcie wyborów może być tylko konsekwencją wprowadzenia jednego ze stanów nadzwyczajnych. Nie da się przesunąć wyborów - czy to prezydenckich, czy parlamentarnych - bez wprowadzania stanu nadzwyczajnego. To jest niezbędne.
Czyli nie ma takiej możliwości, żeby coś uchwalił Sejm, prezydent, inny organ państwa, by to zmienić?
Nie jest to możliwe i chyba byśmy nawet nie chcieli, żeby coś takiego było możliwe, bo to zagrożenie dla demokratycznych reguł kontroli rządzących. Kadencyjność organów w państwie demokratycznym jest zasadą fundamentalną. Gdyby nie było kadencyjności, to mielibyśmy zagrożenie tego, że rządzący utrzymują się przy władzy, nie mając do tego legitymacji. I to jest zasada, która jest chroniona konstrukcyjnie.
Nie ma żadnych regulacji konstytucyjnych, ustawowych, jakichkolwiek, które pozwoliłyby przełożyć wybory bez wprowadzania któregokolwiek ze stanów nadzwyczajnych.
Nawet w sytuacji, kiedy nie może zebrać się Sejm? Teraz zastanawiamy się, jak mają spotkać się posłowie tak, żeby sobie nie zagrażali. Wymyśla się np. sposób zdalnego procedowania. Czy to nie jest przesłanką, żeby coś zmienić?
Myślę, że samo posiedzenie Sejmu może się odbyć w takich okolicznościach, które będą bardzo memogenne. Sejm wszystkie swoje decyzje podejmuje na posiedzeniu w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, więc to nie może być głosowanie zdalne. I jakiekolwiek zmiany wymagałyby po pierwsze zmiany regulaminu Sejmu. Ale żeby zmienić ten regulamin, to musi jednak odbyć się posiedzenie.
Posiedzenie Sejmu rzeczywiście nie musi odbywać się na sali sejmowej. Jestem w stanie wyobrazić sobie posiedzenie Sejmu np. na Stadionie Narodowym albo na jakimś polu. Tu kłaniają się czasy wolnej elekcji. Wtedy można byłoby próbować zmieniać regulamin Sejmu i procedury podejmowania decyzji.
Ale niezależnie od tego, Sejm nie ma takich kompetencji, żeby móc przekładać termin wyborów.
I nie może przenosić się w wirtualną rzeczywistość.
Póki co na pewno nie. Natomiast jestem w stanie wyobrazić sobie takie zmiany regulaminowe, które wprowadziłyby głosowanie zdalne w sytuacjach wyjątkowych, że byłoby to taką zdalną metodą podejmowania decyzji. Nie jestem pewien, czy nie wymagałoby to dalej idących zmian niż tylko regulamin Sejmu. Ale wraz z postępem technologicznym, przy odpowiednich zabezpieczeniach wydaje mi się, że w przyszłości z czymś takim możemy mieć do czynienia.
Wracając do wyroku w sprawie Sławomira Grzywy. Czy tu Sąd Najwyższy nie wszedł w inne kompetencje? Czy w najbliższym czasie to właśnie nie Sąd Najwyższy zdecyduje, że wybory zostaną przesunięte?
Wydaje się, że Sąd Najwyższy podjął słuszne rozstrzygnięcie, rozpatrując skargę jednego z kandydatów, zwracając uwagę, że nie ma warunków do tego, by zebrać chociażby te niecałe 300 podpisów.
A weźmy pod uwagę to, że pomimo tego, że zarejestrowanych jest ponad 30 komitetów kandydatów na prezydenta, wszyscy ci kandydaci mają czas bodajże do 26 kwietnia na zarejestrowanie kandydatur. Bo na razie zarejestrowane są tylko komitety. Teraz trzeba zarejestrować kandydatów. A do tego trzeba przedstawić podpisy 100 tys. obywateli.
Jest to bardzo proste do wyobrażenia, że niektórzy z kandydatów tych podpisów w tym czasie nie zbiorą i również będą składać skargi, że nie było warunków, nie było możliwości, by zebrać 100 tys. podpisów.
I co wtedy?
Podejrzewam, że Sąd Najwyższy będzie miał nie lada orzech do zgryzienia, czy uznać te skargi i to, że tych kandydatów trzeba jednak zarejestrować. Trzeba patrzeć na to w perspektywie stwierdzenia ważności wyborów, co będzie miało miejsce po zakończeniu całego procesu wyborczego. Gdyby teraz pojawiły się problemy związane z niezarejestrowaniem któregoś z kandydatów, to Sąd Najwyższy będzie miał później podstawę do tego, żeby unieważnić wybory.
Czy jest teraz jakaś prawnie dozwolona furtka, którą klasa polityczna mogłaby wykorzystać, aby porozumieć się w sprawie przesunięcia terminu wyborów prezydenckich?
Przesunięcie jako takie nie wchodzi w grę poza koncepcją wprowadzenia któregoś ze stanów nadzwyczajnych. Natomiast mogłoby dojść do takiej sytuacji, że trzeba byłoby zarządzić nowe wybory, co byłoby konsekwencją tego, że wszyscy kandydaci solidarnie by się wycofali. Nawet jakby został jeden, to Kodeks wyborczy mówi o tym, że proces wyborczy musi się rozpocząć od początku, więc wybory planowane na 10 maja nie mogłyby się odbyć.
Organ zarządzający wybory, czyli pani marszałek Sejmu, musiałaby zarządzić wybory na nowo. Miałaby na to 14 dni od zaistnienia takiej sytuacji a wybory miałyby się odbyć w ciągu kolejnych 60 dni od zarządzania. Mielibyśmy kilkadziesiąt dni na zbadanie naszej sytuacji, czy jesteśmy w stanie przeprowadzić wybory w sposób wolny, swobodny, bez zagrożenia.
Gdyby sytuacja była dalej niesprzyjająca, nie zgłaszaliby się kandydaci, to to dałoby podstawy do kolejnego zarządzenia wyborów, aż do takich sytuacji, kiedy okoliczności pozwolą na to, by wybory przeprowadzić w sposób bezpieczny.
Wydaje mi się, że albo jest to kwestia wprowadzenia stanu nadzwyczajnego, najprawdopodobniej wchodzi tu w grę stan klęski żywiołowej, albo kwestia politycznego porozumienia ponad podziałami, co wydaje mi się mniej prawdopodobne.
Jak wyglądałby kalendarz wyborczy, gdyby wprowadzono stan klęski żywiołowej?
Jest tu pewien problem czy nawet szereg problemów związanych z brakiem precyzyjnych przepisów regulujących, co robić po ustaniu np. stanu klęski żywiołowej. Konstytucja mówi, że wybory nie mogą się odbyć w czasie trwania stanu klęski żywiołowej i w okresie 90 dni po jego ustaniu. Wtedy wybory absolutnie nie mogą się odbyć. Tylko jest pytanie: kiedy można je przeprowadzić? Przepisy o tym nic nie mówią - ani Konstytucji, ani Kodeksu wyborczego, ani ustawy o stanie klęski żywiołowej.
Na gruncie przepisów, które są aktualnie obowiązujące, mamy tak naprawdę dwie opcje. Opcja, którą możemy nazwać opcją pauzy, takiego zamrożenia, skutkowałaby tym, że wszystkie terminy ulegają zamrożeniu i rozpoczynamy je liczyć po ustaniu stanu klęski żywiołowej i upływie tych 90 dni. To wymagałoby nowelizacji, postanowienia marszałka Sejmu o zarządzeniu wyborów. Wtedy wybory odbyłyby się gdzieś jesienią. Termin zależałby od tego, Ile trwałby stan klęski żywiołowej, czy byłby przedłużany.
Drugą opcję możemy nazwać opcją resetu, który powoduje, że jeżeli wybory były zarządzone na okres trwania stanu klęski żywiołowej lub właśnie na te 90 dni po jego ustaniu i nie mogły się w tym czasie odbyć, to w związku z tym można powiedzieć, że proces wyborczy wygasa. Wszystkie czynności dokonane w tym procesie uznaje się za niebyłe, ich nie ma i wybory trzeba zarządzić od nowa.
Obie opcje mają swoje plusy i swoje bardzo poważne minusy.