Radio Białystok | Gość | Karol Wdziękoński i Leszek Szulc - z firmy SaMASZ
Firma SaMASZ otwiera nowy zakład w Zabłudowie. "Mamy swojego Steve'a Jobsa - można tak śmiało określić naszego prezesa Antoniego Stolarskiego. Na rynkach światowych konkurujemy z największymi w tej branży".
Ponad 3 hektary pod dachem to nowe hale produkcyjne firmy SaMASZ. Koszt inwestycji - około 100 milionów złotych. Nowa fabryka powstała w Zabłudowie.
O inwestycji z dyrektorem do spraw sprzedaży i marketingu Karolem Wdziękońskim oraz dyrektorem do spraw technicznych i produkcji Leszkiem Szulcem z firmy SaMASZ rozmawia Lech Pilarski.
Lech Pilarski: Ostatnie dni to przenoszenie wszystkiego na plecach?
Leszek Szulc: No nie, mamy do tego inne sprzęty.
Całą fabrykę przenosicie z Białegostoku z ul. Trawiastej do Zabłudowa.
L.Sz.: Dokładnie tak. Też na ulicę Trawiastą 1.
To adresu na pieczątkach nie trzeba zmieniać, poza nazwą miejscowości.
L.Sz.: Dokładnie. I kodu pocztowego. Ale nie zapominajmy, że Samasz to dwa oddziały w Białymstoku, bo mieściliśmy się też przy ul. Kombatantów. Tam był cały wydział obróbki skrawaniem, gdzie pracowało prawie 140 osób.
A w części, którą przenieśliście do Zabłudowa, ile pracuje osób?
L.Sz.: Cały zakład przed przeprowadzką miał powyżej 700 osób, teraz jest 740-750. Ciągle zatrudniamy nowe osoby. Jest taka możliwość, bo zakład zarówno na Trawiastej, jak i na Kombatantów - ze względów tak naprawdę socjalnych - nie mógł zatrudnić więcej osób. Ten w Zabłudowie może zatrudnić już 1300 osób, bo na tyle przewidziane są miejsca.
Karol Wdziękoński: Ale z tym spokojnie. Najpierw musimy nakręcić sprzedaż, żeby zatrudnić 1300 osób.
Ale i tak dynamicznie się rozwijaliście, bo w 1984 roku - jak powstawała firma - to byliście firmą w garażu. Taki klasyczny przykład rozwoju od garażu do metrażu.
K.W.: Mamy swojego Steve'a Jobsa - można tak śmiało określić naszego prezesa Antoniego Stolarskiego, który przeszedł drogę podobną do drogi, którą przeszedł twórca Apple. Przez wiele lat był, ale i dalej jest, siłą napędową. Aczkolwiek w ostatnich kilku latach - trzeba to powiedzieć - grono pracowników, którzy pociągnęli firmę na jeszcze wyższe poziomy, stale się poszerza.
Odmłodniało?
K.W.: Tak. Jesteśmy na pewno młodą, elastyczną, dynamiczną, kreatywną firmą.
Teraz trochę się przebranżowiliście i rozwinęliście swoje produkty. Nie są one kopią, nie kupowaliście licencji, tylko zastosowaliście wasze pomysły.
K.W.: Tak. Jest to nasza domena. Jesteśmy bardzo silnym eksporterem - udział eksportu w ogólnej sprzedaży sięga 70 proc., i co jest godne uwagi, 99 proc. naszych produktów pod naszą polską marką Samaszu. Konkurujemy na rynkach światowych z największymi w tej branży. To tak jakby polski producent aut osobowych konkurował na różnych światowych rynkach z największymi markami aut osobowych na świecie, np. niemieckimi.
L.Sz: Na początku były to kosiarki bębnowe. Zauważyliśmy jednak, że rynek ten zaczynać być za mały. Gospodarstwa stawały się coraz większe i to nas napędzało. Eksport do Niemiec w dużej mierze też przyspieszył naszą ekspansję. Było kilka kroków milowych, które dźwignęły firmę do góry. Zaczęliśmy produkować maszyny dla wielkoobszarowych gospodarstw. To już w pewien sposób pozwoliło nam wejść na inny poziom produktowy.
K.W.: Na naszym podwórku, w Polsce w zielonce jesteśmy oczywiście największym producentem. Ale też jesteśmy największym polskim producentem pługów śnieżnych i maszyn komunalnych letnich, czyli różnego rodzaju kosiarek bijakowych, ramion wysięgnikowy do utrzymania dróg, poboczy, skarp, autostrad i innych dróg krajowych.
Musi temu towarzyszyć dział konstrukcyjny.
L.Sz.: Obecnie nasze biuro konstrukcyjne liczy 24 konstruktorów. Są to często ludzie, którzy zanim zostali konstruktorami, popracowali kilka, do kilkunastu lat na produkcji. Sami wsiadają w ciągnik, sami koszą, sami przewracają zielonkę, sami grabią.
K.W.: Kolega wspomniał o maszynach wielkogabarytowych dla średnich i tych największych gospodarstw na całym świecie, na usługodawców, którzy potrzebują wydajności, którzy potrzebują jakości i szybkości działania. Te gabaryty wyprodukowanych maszyn zderzyły się w pewnym momencie z ograniczonymi możliwościami w halach produkcyjnych w Białymstoku.
Rozwój i inwestycja na ogromną skalę kosztuje nas ogromne pieniądze. Była to inwestycja organiczna, która powstała z potrzeby. Ostatnie pogłoski mówią o ponad 100 mln. zł. Bilans się nie zakończył.
L.Sz.: Budowaliśmy ogromną halę. Wiele z naszych maszyn do produkcji przenieśliśmy z obecnego zakładu. Teraz przyjdzie czas na wymianę sprzętu.
Nowe maszyny, automaty?
L.Sz.: W wielu dziedzinach fachowców jest coraz mniej - automatyzacja i robotyzacja procesów technologicznych jest nieunikniona.
K.W.: Ja mogę powiedzieć taką ciekawostkę. Chciałem pochwalić nasz dział marketingu. Za wartość tej inwestycji można byłoby kupić hiszpańską wyspę Espalmador w pobliżu Balearów o obszarze 147 hektarów. Także tutaj chylimy czoła prezesowi, że zamiast kupować wyspę, zainwestował w fabrykę.
A ile hektarów ma hala?
L.Sz: Nasza hala ma około 3 hektarów. Taką powierzchnię mieliśmy praktycznie na ulicy Trawiastej w Białymstoku łącznie z placami. Ta różnica jest ogromna. Cały zakupiony areał to 26 hektarów.
K.W.: Generalnie z biurowcem pod dachem mamy prawie 4 hektary łącznie wszystkich powierzchni.
To jeszcze czekacie na rozwój?
K.W.: To, co zostało, to jest przyjemny lasek, łąka. W najbliższych latach chcielibyśmy zainwestować może w tor testowy. Na pewno już będziemy mogli w lesie testować maszyny komunalne, wszystkie inne maszyny na łące za siedzibą firmy. Możliwości jest dużo.
Dzisiaj otwarcie fabryki. Zaprosiliśmy gości z całego świata - dealerów, kooperantów, dostawców, też władze województwa, miejskie. To jest dla nas wielka chwila, punkt zwrotny, który jest ukoronowaniem naszej dotychczasowej działalności, ale też myślę, że odskocznią, która pozwoli naszej firmie zdobywać kolejne laury w przyszłości.
L.Sz.: Na pewno możemy dodać, że fabryka wydaje się dosyć duża, ale okazuje się, że jednak już jest trochę za mała i można by było już się znowu rozbudowywać.