Radio Białystok | Gość | Wojciech Fortuna - złoty medalista z Igrzysk Olimpijskich w Sapporo w 1972 r.
- W Zakopanem na każdej górce była skocznia terenowa, a ja jako 3-letni chłopak po raz pierwszy przypiąłem narty - wspomina Wojciech Fortuna.
111 metrów na Igrzyskach Olimpijskich w Sapporo w 1972 roku zapewniło, mieszkającemu dzisiaj na Suwalszczyźnie, Wojciechowi Fortunie nie tylko złoty medal, ale też trwałe miejsce w historii polskiego sportu. A pomyśleć, że do Japonii 19-letni wówczas zawodnik miał nie lecieć. Wygrał o 0,1 punktu. W rozmowie z Tomaszem Kubaszewskim były mistrz opowiada m.in. o tym, jak dawni skoczkowie sobie dorabiali, dlaczego zaraz po Sapporo miał już dość sportu oraz o tym, że na igrzyskach w południowokoreańskim Pjongczangu Polacy mogą zająć wszystkie miejsca na podium.
[fragment rozmowy]
Tomasz Kubaszewski: Jak to się stało, że Wojciech Fortuna został skoczkiem narciarskim, a nie piłkarzem, lekkoatletą albo na przykład mechanikiem czy profesorem?
Wojciech Fortuna: Urodziłem się w Zakopanem, a skoki były bardzo popularne w latach 60., ja urodziłem się w 52 roku. Na każdej górce była skocznia terenowa, a ja jako 3-letni chłopak po raz pierwszy przypiąłem narty i z tymi starszymi tam się przewracałem na tych skoczenkach. Wychowałem się pomiędzy tymi góralskimi chłopakami, chłopcy i dziewczynki skakały, razem żeśmy jeździli na sankach i to trwało aż do 1962 roku, to były Mistrzostwa Świata, jedyne Mistrzostwa Świata, które po wojnie odbyły się w Polsce.
Te mistrzostwa tak mnie jakoś zmobilizowały, poszedłem z ojcem na te zawody na średniej i na dłużej skoczni byłem. Skakało się wtedy z rękami do przodu, nie wszyscy - Norwegowie i Finowie skakali stylem klasycznym, z rękami do tyłu. Mnie to się tak bardzo spodobało, że poprosiłem ojca, żebym do klubu się zapisał, bo ci starsi chłopcy wszyscy należeli.
Wtedy miałem 10 lat, poszedłem do towarzystwa sportowego "Wisła Gwardia Zakopane", oni mieli wtedy 150 skoczków. Trener mówi - jak chcesz być skoczkiem, to musisz trenować z nami na prawdziwych skoczniach, a nie na takich "grzędach". Dostałem narty - trzyrowkowe skokówki, dres z napisem "Wisła Gwardia Zakopane". Zaczęło się prawdziwe skakanie, szkoła i trening po szkole. To trwało 5 lat.
Potem już się załapywałem do kadry młodzieżowej juniorów i jeździłem. Nigdy niczego nie wygrałem, gdzieś się tak mieściłem w pierwszej piątce, zawsze przeskakiwał mnie Adam Krzysztofiak i Staszek Daniel Gąsienica. Oni byli silniejsi ode mnie, już wytrenowani bardziej, a ja taki nieduży, brakowało mi siły, szybkości, ale już potem doszedłem do tego, żeśmy na kwalifikacjach różnie się wymieniali.