Radio Białystok | Gość | ks. Andrzej Dębski -
Za nami dzień Wszystkich świętych, w czwartek (02.11) dzień Zaduszny. Wspominamy naszych zmarłych, stawiamy na grobach znicze.
W te szczególne dni wielu z nas zastanawia się też nad sensem istnienia, kruchością życia i nieuchronnością śmierci. Na co dzień raczej o tym nie myślimy i unikamy tego tematu, chociaż jest to nieuniknione.
O tym, z księdzem Andrzejem Dębskim rozmawia Iza Serafin.
Iza Serafin: Memento mori. Śmierć dotyczy każdego?
Ks. Andrzej Dębski: Oczywiście. Dzisiejszy świat i cała kultura, w której żyjemy zdecydowanie odpychają moment śmierci. O tym się nie mówi. Widzimy dzisiaj reklamy, na których pokazywane są piękne, młode osoby, slogany reklamowe mówią nam: żyj pełnią życia. Natomiast nie da się uniknąć kiedyś pytania o śmierć, o to, jaki będzie ten ostatni dzień mojego życia. Bo tutaj, na Ziemi możemy mieć piękne, wspaniałe plany, możemy mieć swoje marzenia, ale czas naszego ziemskiego życia kiedyś dobiegnie końca i przyjdzie taki dzięń, że ktoś kiedyś nas pożegna, odprowadzi nas na ostatnią drogę.
Dzisiejszy świat tak generalnie nie stawia sobie pytań. Współczesny człowiek ma już w zasadzie odpowiedź na wszystkie pytania. Nie zadaje sobie dzisiaj pytania, co to będzie po tej drugiej, miejmy nadzieję, lepszej stronie.
Kiedyś w domach czuwano, modlono się, były całe zwyczaje, szczególnie na wsiach, kiedy ileś tam trzeba było odmówić różańców, odpowiednich modlitw, dzieci uczestniczyły w tym, żegnały swoją babcię, dziadka, był to taki, w pozytywnym znaczeniu kult tego ciała, kult śmierci. Było to podziękowanie danej osobie, odprowadzenie ją na tę ostatnią drogę.
Rzeczywiście, dzisiaj się to bardzo mocno skomercjalizowało. Ludzie wpadają, tak jak do baru szybkiej obsługi, do domu pogrzebowego, ponieważ w domu pogrzebowym pracownicy wszystko zrobią, wszystko przygotują. Tak naprawdę to jest tylko jakiś tam jeden punkt danego dnia w kalendarzu, że jeszcze mam, powiedzmy, pożegnać moją babcię, czy wujka. Wpadnę na godzinę przed pogrzebem, chwilę się pomodlę i już czas popłynie dalej.
Wracając jeszcze do tego rozmyślania o śmierci, to warto się nad tym zastanawiać? Bo wydaje się, że to jest domena ludzi starych. Myślą o tym, jak to będzie, kiedy umrę, co będzie z moimi bliski. A młody człowiek - absolutnie, nie. Mam na to czas.
Oczywiście. Dziwne by było, gdyby człowiek kilkunastoletni, gimnazjalista, żeby myślał, kiedy przyjdzie mi umrzeć. Ale sama pani widzi, że postęp dzisiejszej cywilizacji, wypadki komunikacyjne, różne choroby, mimo doskonałego rozwoju medycyny, jednak raz na jakiś czas dają nam takie czerwone światło, że zatrzymaj się, uważaj, zobacz.
Zmarła aktorka w kwiecie wieku, zmarły sportowiec, coś się stało w wyniku wypadku samochodowego - każdy z nas musi mieć świadomość tego, że nie znamy dnia ani godziny. To jest tak, jak bilet open, w jedną stronę. Już wiemy, że gdzieś tam odejdziemy, ale nie wiemy kiedy.
Nasuwa mi się takie porównanie, ponieważ w jednym z polskich zgromadzeń zakonnych jest taka praktyka - szkoła dobrego umierania. Polega to na tym, że raz w miesiącu przeżywa się dzień tak, jakby to był ostatni dzień swojego życia. Ja zachęcam nawet do tego, także ludzi młodych, żeby taki dzień sobie raz na jakiś czas przeżyć. A mianowicie - tego dnia idzie się do spowiedzi, z taką świadomością, że jest to już ostatnia spowiedź mojego życia, że już muszę się rozliczyć tutaj z tym wszystkim. I trzeba tak ten dzień przeżyć, poukładać sobie wszystkie swoje sprawy. Jeżeli jestem z kimś w konflikcie - starać się go przeprosić. Oddać jakieś długi, oddać książkę pożyczoną, takie nawet błahe rzeczy. Żeby wieczorem tego dnia pójść do łóżka, położyć się z taką świadomością, że ja już nie wstanę. Że jutro, pojutrze wyniosą mnie z tego mieszkania. Pomalują je, ktoś inny tutaj zamieszka. A ja już będę po tej innej stronie.
I to jest, takie myślę, bardzo pomocne. Ja, przyznam się, zrobiłem sobie dwa, czy trzy razy taki dzień. Wrażenie było niesamowite. Takiego czegoś, że ja już tutaj na świecie zrobiłem wszystko, co miałem zrobić. Kładę się do łóżka i już tego świata następnego dnia nie zobaczę.
To nie jest przerażające? To jest taki rodzaj oswajania śmierci?
Tak, jest to oswajanie. Jest to szkoła dobrego umierania. Nie jest to przerażające. Przecież musimy mieć świadomość tego, że kto się narodził, ten kiedyś umrze. Mimo, że o tym nie myślimy. Tematu nie da się zepchnąć na jakiś dalszy plan. Z tematem trzeba się zmierzyć.
Według różnych religii, śmierć jest początkiem nowego życia. Ale jednak nie wiemy dokładnie, co nas czeka. Jednak boimy się tej śmierci. Jest nawet taka jednostka jak tanatofobia, czyli lęk przed śmiercią. To wydaje się naturalne, że my się tej śmierci boimy.
Boimy się tego, co jest nieznane. I to jest normalne, to jest naturalne. Szczerze powiedziawszy, boję się tego momentu, kiedy serce przestaje bić, kiedy zamykam oczy. To jest jedna wielka niewiadoma. To jest największe wydarzenie w życiu człowieka zaraz po narodzinach.
A jak sobie poradzić, że śmiercią bliskich. Czy to też jest naturalne, że buntujemy się w takich sytuacjach?
Oczywiście, bunt jest pierwszą naturalną reakcją człowieka. Coś nie idzie po mojej myśli, coś się wydarzyło. Pytanie, dlaczego. Dlaczego Pan Bóg nie zabrał pijaczka, który stoi pod budką z piwem, prawda i właściwie już nic dobrego nie zrobi, a dlaczego zabrał młodego człowieka, ojca, czy matkę rodziny, która zostawiła, czy zostawił dzieci.
Natomiast, kiedy patrzymy oczami wiary, to zawsze z każdego zła, z każdej takiej trudnej sytuacji Pan Bóg potrafi wyprowadzić dobro. Ja znam, mam takich przyjaciół, rodzinę. To małżeństwo było właściwie na granicy rozpadu i wtedy zachorowała ich kilkuletnia córka, bardzo ciężko. I ta troska o córkę tak ich spoiła, że są dzisiaj wspaniałym, doskonałym małżeństwem. Dziecko odeszło, ale oni potrafili to przemóc, żyją z tą świadomością, że zrobili wszystko, co mogli, żeby dziecko jakoś wyzdrowiało. I to ich tak bardzo zjednoczyło, że sami mówią, że to niewinne dziecko poniosło jakąś ofiarę, po to, żeby oni byli małżeństwem. Dzisiaj mają następne dzieci, także życie idzie to przodu.
Co nam może pomóc w tym, żeby przyjąć do świadomości fakt kruchości życia, nieuchronności śmierci?
Jako człowiek wierzący, mogę zareklamować to, co mam najlepszego, czyli wiarę w to, że jest Pan Bóg, który dopuścił do takiej sytuacji, ale z tej sytuacji na pewno chce wyprowadzić jakieś dobro. Zawsze śmierć kogoś bliskiego jest też dla nas jakimś poruszeniem, jest też wstrząsem. Bo kiedy uczestniczymy w uroczystościach pogrzebowych jakiegoś człowieka, to też jest dla nas jakaś przestroga. Kiedy widzimy, że ten człowiek, który niedawno jeszcze chodził, cieszył się, miał swoje plany, miał swój kalendarz, tam miał wpisane, powiedzmy, na kilka tygodni różne zajęcia, nagle leży na katafalku, leży w trumnie, no to każdy człowiek myśli sobie, że ze mną też kiedyś tak będzie. Że mogę mieć wspaniałe plany, wspaniałe marzenia, a przyjdzie taki moment, że moje ciało będzie leżało na katafalku.
Niedawno czytałem biografię takiego amerykańskiego multimilionera, człowieka, który ciężką pracą doszedł do olbrzymiej fortuny. Gdzieś tam zagubił swoją relację z Panem Bogiem. Liczył się pieniądz i te środki, które pomogły jeszcze mu pomnażać te pieniądze. Ale ten człowiek w swojej autobiografii mówi, że przeżył nawrócenie pewnego dnia. Kiedy przyszedł do kościoła na pogrzeb swojego kolegi. I zobaczył, że trumna nie ma kieszeni. Zobaczył, że to, co ten człowiek miał za życia, miał też swoje wielkie majętności, tego nie może zabrać. I ten człowiek wtedy na tym pogrzebie, ten multimilioner rzeczywiście przeżył wielkie nawrócenie.
Swój majątek pomnożył na dobre rzeczy, na fundacje, które pomagały innym ludziom, ludziom starszym, młodzieży w kształceniu się. To było takie bardzo ciekawe. Zrozumiał właśnie na pogrzebie, na uroczystości pogrzebowej, kiedy zobaczył rzeczywistość, nie tylko jakąś wyimaginowaną. Kiedy zobaczył konkretnie przyjaciela, który leżał już bezradnie, bezbronnie na katafalku, który był już wniesiony do kościoła przez innych ludzi, wtedy ten człowiek się nawrócił.
Myślę, że dla nas też jest okazja, szczególnie, jeśli uczestniczymy w pogrzebie, jeżeli przeżywamy teraz te dni, 1, 2 listopada, takiego zatrzymania się, oswojenia się ze śmiercią. Ale przede wszystkim refleksji, co będzie ze mną.
Przy tej refleksji o śmierci można sobie pomyśleć, żeby wykorzystać każdy dzień życia tak jak należy. Żeby sobie nie myśleć, że jeszcze tego życia dużo przede mną zostało. Żyjmy tak, jakby ten dzień był ostatnim. Jeśli nie powiedzieliśmy bliskim, że ich kochamy, jeśli nie przytuliliśmy dziecka, jeśli nie powiedzieliśmy innych rzeczy znajomym, może być tak, że nie zdążymy. Więc trzeba chyba to robić i myśleć o tym, żeby to życie wykorzystywać, dopóki tu jesteśmy. Dopóki ta śmierć nie stoi gdzieś za nami.
Oczywiście, że tak. Tę prawdę, do której dzisiaj doszliśmy w konkluzji tej rozmowy, to już 2000 lat temu powiedział św. Paweł. W jednym z listów napisał, póki mamy czas, czyńmy wszystkim dobrze. Póki mamy czas, ponieważ nikt z nas nie wie co będzie, co przyniesie dzień jutrzejszy, dzisiejszy.
Także naprawdę warto, póki mamy czas, robić wszystkim dobrze, być człowiekiem serdecznym, uprzejmym, życzliwym, sprawiedliwym, miłosiernym.