Radio Białystok | Gość | Maciej Fidelis - lekarz rezydent
Protest lekarzy rezydentów - niektórzy prowadzą głodówkę, inni oddają krew i nie przychodzą do pracy. O co walczą?
Lekarze rezydenci prowadzą strajk głodowy. Domagają się podwyżek wynagrodzeń i wzrostu nakładów na ochronę zdrowia. Młodych lekarzy popierają także przedstawiciele innych zawodów medycznych.
Medycy domagają się wzrostu finansowania ochrony zdrowia do poziomu 6,8 proc. PKB w trzy lata z drogą dojścia do 9 proc. przez najbliższe dziesięć lat.
W ramach protestu lekarze oddają też krew, za co przysługuje dzień wolny w pracy.
Lech Pilarski: Dlaczego nie głodujecie w Białymstoku? Nie ma takiej potrzeby?
Maciej Fidelis: Oczywiście łączymy się z tymi, którzy głodują, zwłaszcza w Warszawie w siedzibie rezydentów tej organizacji.
W czym jest problem?
Przede wszystkim problemem są nakłady finansowe na służbę zdrowia i to można powiedzieć już od wielu, wielu, wielu lat.
Ale skupiając się na samych rezydentach - jak to jest z waszym wynagrodzeniem?
Walczymy właśnie teraz o wzrost wynagrodzenia dla lekarzy rezydentów. Zdecydowanie od wielu lat jest ono dość małe. Niestety, nie dostajemy żadnych podwyżek. Rezydenci spotykali się w Ministerstwie Zdrowia, spotykali się także z posłami. Była już nawet propozycja projektu ustawy o wynagrodzeniach rezydentów.
Poczynając od rozpoczęcia stażu podyplomowego, to jest około 1700 zł miesięcznie. Potem - już jako rezydentura - to jest 2200 zł. Niska stawka, bo to jest około 14 zł, wyliczając średnio za godzinę. Przykładowo wiemy, że w innych krajach europejskich ta stawka jest nawet 3-4 razy wyższa i przekracza średnią krajową danego kraju. U nas niestety jest to poniżej średniej krajowej.
W naszym kraju jest ok. 17 tys. rezydentów - to nie jest liczna grupa. Dlaczego rezydent musi rezydować? Po co to jest w systemie kształcenia?
To jest 6 lat ciężkich studiów, 13 miesięcy stażu podyplomowego, który kończy się lekarskim egzaminem końcowym, praktycznie z całych studiów. Na rezydenturze cały czas się specjalizujemy w konkretnej dziedzinie, w konkretnej działce, np. kardiologia, dermatologia, medycyna rodzinna.
Musicie rezydować 4 lata, a w niektórych specjalnościach aż 7. Zastanawiam się, dlaczego tak długo to trwa.
Długo, ponieważ na studiach nie ma tak wielu czynności praktycznych. Przedmioty kliniczne wchodzą dopiero gdzieś na czwartym, piątym roku, dopiero wtedy mamy kontakt z pacjentem. Ale jaki to jest kontakt? Spotykamy się w grupach 6-osobowych. Plus jeszcze oczywiście w szpitalach klinicznych obowiązuje hierarchia - jest profesor, są asystenci i dopiero studenci, którzy gdzieś na końcu mogą podejść do pacjenta, zebrać wywiad, zbadać go, zaproponować jakąś terapię, leczenie. Stąd to długo trwa.
Państwo chce jeszcze teraz zwiększyć - pomimo że nie zwiększa finansowania studiów - limity przyjęć studentów. Z 6 osób w danej jednostce klinicznej, zwiększy się do 8, a nawet do 10. Tego sobie nie wyobrażam.
To może nie walczyć o pieniądze, ale raczej o skrócenie procesu edukowania medyka?
Pieniądze też są ważne, ponieważ dzisiaj rezydent miesięcznie zarabia 2200 zł już na rękę, a pomyślmy - w Białymstoku wynajęcie mieszkania to około 1000 zł, dodatkowo mamy składki na Izbę wysokości 60 zł, kursy. Trzeba to zaznaczyć - kursy nie są finansowane, to są szkolenie obowiązkowe w wielu miejscach w Polsce, nie w miejscu zamieszkania.
I za te kursy musicie płacić?
Wszystko my płacimy z własnej kieszeni. To pomyślmy, ile z tych 2200 zł zostaje.
Czyli 19 lat - matura, 6 lat studiów - 25 lat, 2 lata stażu to już jest - 27 lat i 4 albo 7 lat - w zależności od specjalności - to już jest 31-34 lata. W niektórych państwach osoby w tym wieku mają szczyt swoich osiągnięć zawodowych, a wy dopiero zaczynacie.
Często jest tak, że to rodzice finansują nas do tego czasu. Gdyby nie oni, to my byśmy nie mieli z czego finansować zwłaszcza tych kursów specjalizacyjnych.
Czyli nie ma pieniędzy, powinny być większe nakłady?
Zdecydowanie. To się przekłada nie tylko na jakość kształcenia studentów, rezydentów, kształcenia lekarzy, ale później na bezpieczeństwo pacjentów. Po drugie, też jest nie przestrzegane prawo medyczne, prawo dyżurowania. Wielokrotnie lekarze są przemęczeni. Ostatnie przypadki zawałów serca, udaru czy nagłej śmierci na dyżurze.
Jest przypadek mojego kolegi, gdzie będzie się toczyła sprawa sądowa. Nie podpisał on w jednym z białostockich szpitali klauzuli opt-out, która zobowiązywała go do pracy ponad normy godzinowe. Został zwolniony z tego powodu. Opuścił województwo podlaskie.
Mamy najniższe wskaźniki w Europie, jeśli chodzi o liczbę lekarzy na 10 000 pacjentów. Podobnie jest z pielęgniarkami. Trzeba przyznać, że jest zapaść.
I to duża zapaść. Należy oczywiście zwiększyć miejsca specjalizacyjne. To jest pytanie do rządu, czemu nie ma dzisiaj miejsc specjalizacyjnych. Moja koleżanka w 2013 r. działała w kole dermatologicznym przy Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Praktycznie miała już napisaną pracę na doktorat. Na Mazowszu nie było żadnego miejsca specjalizacyjnego z dermatologii. A mam doświadczenie z miast powiatowych, gdzie brakuje specjalistów, są ogromne kolejki do dermatologów. Koleżanka została zmuszona wyjechać poza teren własnego miejsca zamieszkania.
Brakuje specjalistów - tu jest wielki problem. Są to problemy rozwiązywalne, tylko potrzeba większych nakładów finansowych na system opieki zdrowotnej.