Radio Białystok | Felieton | Czy los trenera Stolarczyka jest przesądzony? - felieton Jerzego Kułakowskiego
Ten tydzień może być decydujący dla dalszych losów Jagiellonii. Wynik sobotniego (11.03) meczu z Górnikiem Zabrze ma duże znaczenie, ale też nie przesądzi o utrzymaniu w ekstraklasie lub o spadku z niej.
Przed włodarzami białostockiego klubu znacznie ważniejsze decyzje: czy i kiedy pożegnać trenera Macieja Stolarczyka i kogo zatrudnić na jego miejsce. Nie da się ukryć, że muszą wypić piwo, którego sami nawarzyli. Już runda jesienna w wykonaniu Jagi była niepokojąca, a po przerwie zimowej marazm trwa.
Żółto-czerwoni są drużyną bez wyrazu, choć często pierwsi strzelają gola, nie potrafią zwyciężyć. Na 23 mecze ligowe wygrali tylko 5 i zanotowali aż 10 remisów. Dokładnie widać to również w średniej punktów na mecz. Pod wodzą Stolarczyka to ledwie 1,08 pkt., a doliczając do tego 2 spotkania w Pucharze Polski 1,12 pkt. Tak słabo nie było od czasu, kiedy Jagiellonia wróciła do ekstraklasy, czyli od 16 lat.
Prezes Jagiellonii Białystok Wojciech Pertkiewicz powiedział kiedyś w naszym studiu, że czasem ważniejsze od średniej punktowej jest to jak drużyna wygląda na boisku i jaka atmosfera panuje w szatni. Ale tu też - delikatnie mówiąc - daleko do ideału.
Po ostatnim meczu w Legnicy nasz radiowy kolega Marek Gąsiorowski zasugerował mi, że powinienem wystąpić do zarządu Polskiego Radia Białystok o wypłacenie tzw. szkodliwego i to potrójnego. Coś w tym jest. Od oglądania dokonań Jagi często bolą oczy i zęby, do tego dochodzi paskudna pogoda, a do tego pomeczowe koszty związane z rozgrzaniem organizmu i ukojeniem nerwów.
Jagiellonii po prostu nie da się oglądać i jest to stan permanentny. Mizerny dorobek punktowy i absolutny brak doznań estetycznych - to tylko dwa zarzuty szefów klubu do trenera. Kolejne - to niezrozumiałe pomysły w zarządzaniu drużyną. Doprawdy trudno zrozumieć dlaczego na prawej obronie na siłę grają nominalni środkowi, a typowy prawy obrońca nie łapie się do kadry i hasa na boiskach trzeciej ligi.
Kolejny kamyczek do ogródka trenera - to wykorzystanie, a raczej brak wykorzystania piłkarzy, którzy przyszli w przerwie zimowej, żeby być tzw. wartością dodaną. Kliniczny przykład to Aurelien Nguiamba. Francuz trafił do Białegostoku z włoskiej ekstraklasy. Na początku rundy miał jeszcze problemy zdrowotne, ale od kilku tygodni nic mu nie dolega. Mimo to doczekał się debiutu w Jadze w 87. minucie meczu z ostatnią drużyną polskiej ekstraklasy.
Tu zacytuję prezesa Pertkiewicza, z którym rozmawiałem około południa: "Taki piłkarz może siedzieć na ławce w meczu z Milanem, ale nie Miedzią Legnica”. Podobnie rzecz się ma z Czechem Michalem Saczkiem, który podniósł się z ławki dopiero wtedy, gdy za kartki pauzował Taras Romanczuk, a Martin Pospisil odszedł do Sigmy Ołomuniec.
Maciejowi Stolarczykowi nazbierało się sporo grzechów, a w sieci można znaleźć informację, że jego los jest przesądzony. Tu znowu posłużę się cytatem z prezesa Pertkiewicza: "Decyzja nie zapadła, ale nawet wygrana z Górnikiem może nie uratować mu posady. Zobaczymy, jakie wnioski wyciągnął z naszych uwag i jak drużyna zagra w sobotni wieczór".
Dla mnie sprawa jest jasna - dni obecnego trenera w Białymstoku są policzone i to dokładnie.
Pytanie - kto przyjdzie po nim i czy zgodnie ze spekulacjami będzie to polski szkoleniowiec spoza tzw. karuzeli, czyli ktoś kto jeszcze samodzielnie nie pracował w ekstraklasie. Tu i ówdzie można usłyszeć, że drużynę przejmie Adrian Siemieniec - trener trzecioligowych rezerw, a wcześniej asystent Ireneusza Mamrota.
Może coś z tego wynika, a może nie. Pewne jest, że zmiana trenera na 10 kolejek przed końcem sezonu jest ryzykiem, ale tkwienie w obecnym stanie chyba jeszcze większym. Kandydatów ponoć nie brakuje, bo i na pracy w Jagiellonii można dziś tylko wygrać. Jeśli - odpukać - nie uda się utrzymać w ekstraklasie, można wytłumaczyć się brakiem czasu na wdrożenie swoich pomysłów. Jeśli się uda - kariera może nabrać rozpędu.
Jeśli nawet klub zatrudni trenera bez nazwiska, warto dać mu szansę. W historii białostockiego klubu był już taki przypadek. W pod koniec kwietnia 2007 roku pojawił się w nim bliżej nieznany Artur Płatek. Miesiąc później wraz z drużyną cieszył się z awansu do ekstraklasy. Dziś najważniejsze, żeby ekstraklasę utrzymać, bo ewentualny spadek mógłby być tylko najmniejszym z problemów Jagiellonii.