Translokacja na łomżyńskim rynku - felieton Adama Dąbrowskiego

To, co mieszkańcy Łomży oglądają na swoim Starym Rynku, coraz bardziej oddala obiecywaną wizję miejskiej Wigilii czy nawet Sylwestra przed ratuszem. Nie mówiąc już nawet o sadzeniu drzew, niemożliwe jest samo wyłożenie granitem do tego czasu potężnego prostokąta ubitego żwiru, bo tak ten plac wygląda obecnie.

Nowe zjawisko translokacji na łomżyńskim rynku obserwował Adam Dąbrowski.

… 28, 29, 30, 31… Nic tylko translokacja. Innego sposobu nie ma. Trzydzieści jeden samochodów naliczyłem około południa na parkingach, wzdłuż jezdni i na – nazwijmy to – "wygospodarowanych" miejscach postojowych wokół Starego Rynku. I to nie wokół całego, tylko przy dwóch pierzejach, do których dojechać się nie da. A nie da się, ponieważ wjazd od strony ul. Rządowej zagrodzony jest na stałe kratą przez ekipy remontowe. Wyjazd zaś wzdłuż kamieniczek na ul. Senatorską jest… właśnie wyjazdem. Przypominają o tym i strzałki wskazujące obowiązujący kierunek ruchu i znak zakazu wjazdu ustawiony przy tym wyjeździe. A jednak kilkadziesiąt samochodów tam się znalazło. Musiała to być więc translokacja...

No, chyba że wszystkie te pojazdy wyjęte są spod zakazu wjazdu przez wyjazd. „Nie dotyczy zaopatrzenia” informuje tabliczka pod nim. (Co prawda nie dotyczy także rowerów, ale żaden z samochodów nie był akurat tej marki.) Więc albo translokacja pojazdów, które tam nie wjeżdżały, a jednak są, albo… wszystkie one należą do zaopatrzeniowców.

A tu otwiera się mnogość interpretacji samego określenia. Bo przecież kierowca takiego auta, wychodząc ze sklepu z zakupami, może tłumaczyć, że właśnie zaopatrzył kasę tegoż sklepu  w środki finansowe, na co ma nawet paragon. Ktoś inny może zaopatrywać biura czy urzędy w dokumenty bez których nie mogą one przecież funkcjonować… Albo teściową zaopatrzył w towarzystwo koleżanek umówionych na wspólną herbatę… Tyle definicji, ile przypadków.

A tak bardziej serio – zastanawiałem się, dlaczego nie zasłonięto tych znaków, które i tak kierowcy ignorują?

Nie mówię o usunięciu, bo kiedyś pewnie doczekamy czasów, że Stary Rynek będzie można objechać dookoła i znów będą przydatne. Ale czasowe zasłonięcie ich to kwestia... nie wiem… kilkunastu minut?

I wymyśliłem dlaczego. Na przeszkodzie stoją zapewne wymagania dotyczące minimalnej szerokości drogi dwukierunkowej.

Nie wiem, co prawda jak to jest w przepisach, ale z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością mogę stwierdzić, że jednak więcej niż jakieś trzy metry, które ma ta uliczka. Może i nonsens, ale pozostawiając znaki, zarządca jest w zgodzie z przepisami, zaś kierowcy wjeżdżają na własną odpowiedzialność.

Tzn. nie – kierowcy, wjeżdżając, łamią obowiązujące przepisy; na własne ryzyko wjeżdżają tam wyłącznie zaopatrzeniowcy.

| red: sk