Radio Białystok | Felieton | Legendarny duch puszczy z Czarnej - felieton Marka Gąsiorowskiego
Przez długie lata mieszkańcy Podlasia wiedzieli, że pewne są śmierć, podatki i to, że prowadzenie sklepu monopolowego w Czarnej Białostockiej to kiepski biznes. W kwestii śmierci i podatków zasadniczo nic się nie zmieniło - wiadomo, każdy z nas musi przez to przejść. Ostatnio okazało się, że monopolka w Czarnej to znakomity biznes. Obroty wzrosły dwukrotnie. Skąd taka zmiana?
To, że przez lata produkty polskiego przemysłu spirytusowego w Czarnej Białostockiej sprzedawały się kiepsko, nie oznaczało, że mieszkańcy tego miasteczka są abstynentami. Co to, to nie. Spożycie alkoholu w tej miejscowości było dokładnie takie samo, jak w innych miejscach w Polsce.
Rzecz w tym, że tubylcy otwarcie gardzili sklepowym trunkiem. Głowa od tego paskudztwa boli, wysypki można dostać, człowiek osłabiony, jakby walec po nim przejechał. Kto to widział, żeby tyle niezdrowej chemii do organizmu wprowadzać - mówili mi znajomi z Czarnej i natychmiast proponowali coś, co ściśle związane jest z lokalną tradycją. Miejscowy bimberek.
Początki bimbrownictwa w Czarnej sięgają dawnych czasów. W XIII wieku założono wieś o takiej właśnie nazwie. Z czasem jej mieszkańcy odkryli, że to tu są idealne warunki do produkcji tego trunku. Pobliska Puszcza Knyszyńska dawała drewno pod palenisko, w okolicy rosło sporo zboża, głównie żyta, drożdże też jakoś udawało się zdobyć. Leśne ruczaje, kreśląc swe zakola, zbierały latem pyłek z okolicznych łąk i zagajników. Dzięki temu ów bimberek do dziś trąca łąką i lasem, a lekko słodkawy posmak nadaje mu unikalne walory i towarzyszy mu zapach chlebowego ciasta.
Nic dziwnego, że legendarny duch puszczy zawędrował na wszystkie kontynenty i jak świat długi i szeroki cieszył się dobrą marką. To żaden mit, są na to inne twarde dowody. Przyłapani na gorącym uczynku bimbrownicy, a w zasadzie kontynuatorzy ludowej tradycji, z lubością cytują często używaną sentencję w uzasadnieniach wyroków, jakie ich spotkały: podejrzanego przyłapano na gorącym uczynku przy produkcji alkoholu wysokiej jakości bez zanieczyszczeń. Taki certyfikat poświadczony podpisem sędziego to nie tylko wyrok, to zaświadczenie potwierdzające zasłużoną markę.
Sami bimbrownicy stali się częścią leśnej fauny. Żyli w głębokiej symbiozie z otoczeniem. Nieraz dziki wiedzione zapachem trunku odwiedzały bimbrownię po to, by zjeść przerobioną na bimber mączkę, czyli bragę. Czasem nad palenisko zaplątał się największy pijak w puszczy - szerszeń. Jego spotkanie z alkoholem zazwyczaj było pierwszym i ostatnim. Gdy tylko szerszenie - jak twierdzą bimbrownicy - sięgną po alkohol, to upijają się na śmierć.
Bimber w historii Czarnej Białostockiej odegrał znaczącą rolę. Pomógł przetrwać biedę pod zaborami. To tu marszałek Piłsudski odwiedzał swego legionistę Jana Czajkowskiego, który po I wojnie światowej był dyrektorem miejscowego tartaku. Podczas tych wizyt, jak głosi legenda, serwowano ducha puszczy. Z wiadomych powodów do dziś w mieście jest ulica Marszałkowska. Podczas okupacji niemieckiej wojsko pozwalało żyć producentom ducha puszczy. Dostawy tego trunku trafiały nawet do stolicy Generalnej Guberni.
Za komuny tradycja przetrwała m.in. dzięki niejakiemu Helmutowi. Ale który to Helmut, do końca nie wiadomo, bo w miejscowych przekazach pojawiło się ich kilku. Ten właściwy podobno pracował z Edwardem Gierkiem w kopalni i był ponoć jego bliskim kumplem. Helmutowi, kiedy miał kłopoty z milicją z powodu bimbrownictwa, w sukurs rzekomo przychodził dawny kolega z kopalni. Po upadku komuny tradycja powróciła ze zdwojoną siłą - przez bezrobocie przede wszystkim.
Dziś bimbrownictwo upadło z powodu obowiązującego prawa i nowoczesnych technologii, jakimi dysponują służby ścigające bimbrowników. Mieszkańcy Czarnej Białostockiej kiedyś chodzili po flaszkę do własnej piwnicy, komórki czy innego schowka. Albo do sąsiada. Dziś idą do sklepu. Nic dziwnego, że obroty w tamtejszych monopolowych się podwoiły.