Radio Białystok | Felieton | Szczepienia - komentarz Marka Gąsiorowskiego
Dokładnie 26 grudnia ubiegłego roku do Polski trafiła pierwsza partia szczepionek firmy Pfizer. Dzień później pierwsze dawki trafiły do wytypowanych przedstawicieli służby zdrowia. Ze szczepionkami przeciwko COVID-19 jesteśmy już miesiąc. Co przez ten czas się zmieniło?
Zacznijmy od rzeczy pozytywnych. Na pewno zmieniło się podejście Polaków do szczepień. Jeszcze nie tak dawno chęć zaaplikowania sobie tego antywirusowego specyfiku deklarowało w sondażach niespełna 30 procent społeczeństwa. Teraz w niektórych badaniach taki zamiar awizuje ponad dwa razy więcej chętnych. Skąd taki postęp?
Tuż przed rozpoczęciem akcji w Polsce kilka państw już aplikowało szczepionkę swoim obywatelom. Do tej pory nie pojawiła się żadna wiarygodna informacja o znaczących skutkach ubocznych po takim zabiegu. W Polsce ten temat od początku nie schodzi z medialnej agendy. Widz, słuchacz, czytelnik czy internauta jest atakowany jeśli nie oficjalną promocją akcji, to informacjami na przykład o tym, które to ze znanych publicznie osób zostały ukłute poza kolejnością. A to w naturalny sposób wzmaga zainteresowanie tematem.
Kilka rzeczy może martwić. Przede wszystkim tempo szczepień. Po miesiącu akcji nie doszliśmy nawet do miliona obsłużonych pacjentów. Trzeba jednak wiedzieć, że pracowała znikoma część systemu, stąd pewnie mamy takie tempo, a nie inne. Dopiero wraz z kolejną grupą pierwszą uruchomiono cały aparat zorganizowany na potrzeby szczepień. Ale nie spodziewajmy się nagłego przyspieszenia. Rząd deklaruje na razie dostawy na poziomie 30 dawek tygodniowo do każdej placówki. To niewiele. Spora część z nich deklaruje, że to dużo poniżej nie tylko tygodniowych mocy przerobowych, ale nawet dziennych mocy. Takie deklaracje budzą z jednej strony niepokój, bo armia medyków jest gotowa do walki z wirusem, tylko że ma za mało amunicji. Z drugiej zaś strony takie deklaracje sugerują, że potencjał wielu ekip uczestniczących w akcji przekracza zakładane przez rząd tempo 180 podanych tygodniowo dawek. I da się znacząco ten potencjał zwiększyć, a tym samym przy optymalnym zaopatrzeniu zwiększyć tempo całej akcji.
Nie bez kłopotów wystartował system zapisów. Blokowały się serwery, telefony, ludzie stali w kolejkach. Pewnie można byłoby zorganizować to lepiej, ale bez problemów i tak by się nie obeszło. Najważniejsze są właściwe wnioski i to, by szybko wprowadzono je w życie. Zwłaszcza, że zapisy dopiero się rozpoczęły i według deklaracji rządu każdy, kto tylko zechce, to się zapisze.
Słabo jak dotychczas działa zaopatrzenie w szczepionki. Producenci nie dość, że deklarują dostawy grubo poniżej naszych potrzeb, to na dodatek te dostawy są znacząco pomniejszane, tak jak zrobił to ostatnio Pfizer. Moderna już na początku dostaw deklaruje opóźnienia, podobnie jak AstraZeneca. W przypadku tej ostatniej szczepionki dziwi fakt, że zdołano ją dopuścić na rynek w Wielkiej Brytanii już kilka ładnych tygodni temu i ostatnio na Węgrzech. Szkoda, że z unijną certyfikacją musi czekać do 29 stycznia.
Po pierwszym miesiącu wyraźnie widać, że operacja "zaszczepmy się" rozwija się bardzo powoli. Nasze wewnętrzne problemy związane z rozruchem systemu zbiegły się z ogromnym zapotrzebowaniem na szczepionki na całym świecie. Firmy produkujące specyfik dążą do znaczącego zwiększenia mocy przerobowych, co musi potrwać. Na razie w deklaracjach dostaw nie widać szans na znaczący wzrost. Na dziś skazani jesteśmy na kolejne tygodnie życia w towarzystwie obostrzeń. Pozytywne jest, że mimo wszystko rysuje się scenariusz na normalne życie. Z każdym zaszczepieniem coraz wyraźniej.