Radio Białystok | Felieton | Czarne marsze - felieton Marka Gąsiorowskiego
Po ogłoszeniu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie prawa do aborcji, przez Polskę przetacza się fala protestów.
Wrażenie robią liczby – według szacunków policji - w całym kraju protestowało około 400 tysięcy osób. Demonstracyjne spacery odbywały się nie tylko w wielkich miastach, ale też w małych i średnich miejscowościach. Czy jesteśmy świadkami narodzin nowej siły, która zmieni układ na politycznej scenie?
Choć frekwencja robi wrażenie uważam, że do uformowania silnej politycznej organizacji na fali trwających protestów daleka droga. I to z kilku powodów. Najważniejszy dotyczy programu. Postulaty wygłaszane przez liderki strajku kobiet według politycznego stanu na dziś, mają znikome szanse na realizację.
Na przykład ten o aborcji na żądanie wymagałby zmiany konstytucji. Obecna elita polityczna, co pokazały debaty w sprawie terminu wyborów prezydenckich, do zmian w ustawie zasadniczej się nie kwapi. I nawet jeśli w parlamencie są siły gotowe poprzeć ów pomysł, to te siły są w zdecydowanej mniejszości.
Podobnie sprawa wygląda na przykład z refundacją środków antykoncepcyjnych czy wyprowadzeniem religii ze szkół. Tu co prawda nie trzeba zmieniać konstytucji, ale o większość popierającą takie postulaty byłoby trudno.
Strajkujące panie mówią o wojnie, rewolucji. O ile można przyjąć, że wszyscy protestujący chcą wspomnianych zmian, to zachodzą poważne obawy czy chcą rewolucji lub wojny? Oba warianty wymagają poświęceń i to ogromnych. Protestujący wspólne marsze traktują jak happening a nie bitwę.
Co zatem strajk kobiet może osiągnąć? Pewne pole do negocjacji z władzą widać odnośnie dopuszczalności aborcji w przypadku niektórych wad letalnych płodu. Takie głosy słychać nie tylko w obozie opozycji, ale mówią o tym również niektórzy przedstawiciele opcji rządzącej. Jednak liderzy ani słowem nie wspominają o negocjacjach.
Zresztą nie wiem czy strajk kobiet jakiekolwiek porozumienie w tej sprawie uznałby za sukces.
Na razie z frekwencją podczas marszów organizatorzy nie mają problemów. Obostrzenia wynikające z pandemii znacząco zredukowały aktywność młodych ludzi, którzy owszem, artykułują swoje prawo do wyboru, ale młodzież nie chodzi do szkoły, na zajęcia, nie siedzi w pubach czy kawiarniach i ta energia w marszach znalazła swoje ujście. Mają dużo czasu. Biorąc pod uwagę rozwój pandemii, udział w takich zgromadzeniach może już niebawem nieść za sobą dotkliwe skutki prawne i zdrowotne. Mogą to odczuć nie tylko maszerujący, ale i ich najbliżsi. Jak należy przypuszczać, nikt z protestujących na razie takich konsekwencji nie bierze pod uwagę, a są one nieuchronne. Ciekawe czy są gotowi na taką ofiarę już na początku rzekomej wojny lub, jak kto woli, rewolucji.