Radio Białystok | Felieton | "Hakowanie świata" - felieton Doroty Sokołowskiej
Dzień każdego z 2,5 miliarda ludzi na ziemi może zaczynać się tak samo. Dzwoni budzik w telefonie, odruchowo go wyłączamy, a przy okazji jednym, mniej zaspanym okiem zaglądamy do Facebooka.
Dzień każdego z 2,5 miliarda ludzi na ziemi może zaczynać się tak samo. Dzwoni budzik w telefonie, odruchowo go wyłączamy, a przy okazji jednym, mniej zaspanym okiem zaglądamy do Facebooka.
Co zdarzyło się przez noc? Kto się z kim spotkał, co zjadł, gdzie był - udostępniamy śmieszne koty, lajkujemy zdjęcia znajomych, komentujemy, piszemy wiadomości. Czujemy się bezpieczni, bo przecież to nasze konto, zdjęcia, wpisy, znajomi no i wszystko jest nasze.
Mam to nieszczęście, że trzy tygodnie temu moje konto zostało zhakowane przez jakiegoś wesołego rozbójnika z Rosji, który wykorzystując wyciek danych z popularnego sklepu internetowego, gdzie lekkomyślnie użyłam tego samego hasła – podstępem wszedł na moją pocztę, wysłał sobie kod dostępu do Facebooka, zalogował się, i pozmieniał wszystkie możliwe adresy i numery telefonów.
I tak stał się mną, bo ja od tego momentu wejść na konto, mimo bezpiecznej weryfikacji (to ostatni ratunek Facebooka) już nie mogłam.
Po co gościowi moje konto? Prawdopodobnie chciał użyć popularnej w ubiegłym roku metody na Blika, przed którą przestrzegały banki, ministerstwo finansów, media i nasza stacja. Działa to tak, że ktoś loguje się do naszego mesendżera (powiązanego z Facebookiem), a potem w bardzo wiarygodny sposób, bo przeczytał nasze rozmowy i umie podrobić styl - prosi znajomych o krótką pożyczkę, bo sprawa jest bardzo pilna. Bliskim znajomym się nie odmawia, prawda, a jednak! Setki ludzi w Polsce i kilku znajomych w Białymstoku się nacięło. Albo haker rozsyła wirusy, które same czyszczą konta, bez udziału naszych, Bogu ducha winnych, znajomych.
Haker z Rosji nie zdążył nic wysłać, mój natychmiastowy ruch zauważył także Facebook i prawdopodobnie zablokował nam obojgu dostęp do konta. Od trzech tygodni codziennie weryfikuję je w każdy możliwy sposób, a ponieważ jest to rozmowa z robotami, nic nie wnosi. I tu przychodzi otrzeźwienie: czyje tak naprawdę jest konto, na którym publikujemy swoje najbardziej intymne zdjęcia rodzinne, informacje o pracy czy podróżach? Wyobraź sobie, że właśnie stoisz przed drzwiami wirtualnego świata, z twoim nazwiskiem i nie możesz ich nie otworzyć? To realne, ja jestem tego przykładem. Oprócz zgłaszania konta jako zhakowane - zaczęłam pisać listy. Najpierw do działu reklamy, przy czym słowo dział jest przesadzone, bo to najpierw była rozmowa z robotem, potem na czacie pojawił się zniecierpliwiony człowiek, z informacją, że „ja tu tylko sprzątam”. Więc zdobyłam adres mejlowy, napisałam list po polsku, punktując szczegóły sprawy, żeby nikogo nie znudzić i wysłałam pod cudem zdobyte niby konto adresowe pana Zuckerberga. Znowu nic. Przetłumaczyłam liścik po angielsku. Cisza. Wysłałam wreszcie poleconym listem prośbę o odblokowanie konta do siedziby w Warszawie (nie pytajcie ile dni zdobywałam adres).
Wreszcie odpisali, uwaga! "Facebook Poland nie kontroluje ani nie obsługuje strony internetowej pod adresem facebook.com i nie ma dostępu do danych użytkowników." Listu nikt nie podpisał, pewnie dlatego żeby setki a może i tysiące desperatów takich jak ja nie wdrożyło akcji znaleźć delikwenta z Facebooka i zmusić do wydania nazwiska osoby, która cokolwiek może w tej kwestii zmienić.
Wniosków jest kilka: 17 milionów Polaków nie jest uświadomionych, że w razie straty konta - największy portal społecznościowy umywa ręce. Jesteśmy tylko dostarczycielami pieniędzy, bo każdy użytkownik generuje 6 dolarów na czysto. Po drugie – opublikowane zdjęcia nie należą do nas, w razie awarii - zostają na wiek wieków przypisane do konta, na które nie da się wejść i krążą sobie w sieci. I trzecie - nie zapominajmy, gdzie mieści się poczta i jak się pisze ręczne listy. Zauważyłam, że tylko takie robią wrażenie. Nie ustaję w boju i piszę dalej. Teraz do Irlandii, gdzie mieści się nomen omen polski administrator niebieskiego portalu.