Przełknęliśmy już literackiego Nobla, niektórzy z goryczą, inni z zadowoleniem. Czas na refleksje. I recenzje:
Nasz stały słuchacz: Marcin Zalewski. Oddajmy mu głos:)
Jak wszystkim wiadomo, a jeżeli nie wszystkim, to na pewno tym najbardziej wtajemniczonym i zainteresowanym, że w tamtym tygodniu Akademia Szwedzka przyznała tegoroczną Nagrodę Nobla dla Herty Muller. Przypuszczam, że większość z nas nie bardzo wiedziało o kogo chodzi. Ja sam z twórczością tej pisarki nie miałem za bardzo do czynienia, w sumie to mogę powiedzieć, że tylko jeden tytuł obił mi się o uszy kilka lat temu, i to niestety tyle. Sam nie wiem czy to powód do dumy czy też nie? W każdym razie nie będę się rozwodził na temat popularności pisarki, a już na pewno nie teraz, powiem tylko, że w uzasadnieniu szwedzkich akademików możemy przeczytać, że niemiecka pisarka z „poetyckim wyczuciem i bezpośredniością prozy opisuje losy wywłaszczonych”. Ja natomiast chciałbym przybliżyć nieco jej debiutancką powieść „Niziny”.
Nie zastanawiając się zbyt mocno mogę stwierdzić, że o książce tej nie można opowiedzieć od tak sobie, od niechcenia. Przeczytawszy ją nie można przejść do porządku dziennego w jednej chwili. A już na pewno nie można streścić jej w prosty i zrozumiały dla wszystkich sposób. Sam nie wiem, czy to wszystko co w książce znalazłem do mnie dotarło, czy to wszystko co powieść mi zaoferowała nie zostało przeze mnie odczytane na opak.
Pisarka bowiem od samego początku atakuje nas pojedynczymi zdaniami a nawet wyrazami, które zdaje się nie mają żadnego ciągu. Wydaje się, że każde zdanie, każda myśl dotyczy czegoś innego. Czytelnik wręcz bombardowany jest gorzkimi i ciężkimi do przełknięcia myślami, jednocześnie brnie w tym „bagnie” jakie zostało mu zaoferowane ze strony na stronę i nie może się od tego oderwać. W sumie nie do końca jest przekonany czy nadąża za myślą autorki ale w tym momencie to go nie interesuje. Dopiero z czasem można dojść do wniosku, że aby lepiej zrozumieć książkę należy wcześniej bądź później poznać losy samej Herty Muller. Dopiero teraz zaczynamy rozumieć , że to poczucie brnięcia w „bagnie” nie bierze się znikąd. Autorka stara się ukazać zgniliznę moralną mieszkańców wsi w której się wychowała. A tak naprawdę próbuje rozliczyć się z własną rodziną. Już początkowa wizja pogrzebu ojca wskazuje na autorkę jako osobę odpowiedzialną za winy popełniane przez jej ojca, a jak wiadomo jej ojciec podczas wojny był żołnierzem SS.
Wszystko co dzieje się potem jest jakby z pogranicza jawy i snu. Przez długi czas mamy wrażenie, że wszystko odbywa się za jakąś mgłą, nie w naszym świecie. Autorka z wielkim żalem opisuje niemiecką wieś z perspektywy dziecka. Opisuje świat zdominowany przez nienawiść i okrucieństwo, przez bezduszne rytuały i normy. Rodzinna patologia nie daje szans ani możliwości wychowywania się w cieple, wyrozumiałości i bezpieczeństwie, czyli tym wszystkim czego potrzebuje dziecko. Od samego początku do końca język autorki jest językiem pełnym smutku a zarazem emocji.
Tej książki nie będę ani polecał ani odradzał. Autorki nie będę chwalił i nie będę ganił. Jak jest, każdy może dowiedzieć się sam. Jest to książka trudna, a może nie tyle trudna co „ciężkostrawna”. Myślę, że każdy wymagający czytelnik z powodzeniem sięgnie po tą książkę, mniej wymagający, chyba nie.
Swoją drogą, zastawia mnie czy gdyby nie Nagroda Nobla to w ogóle słyszelibyśmy o tej pisarce? Powiem krótko, mam wątpliwości.
Zaleski Marcin
Prywatnie tu: tudorotasokolowska.pl
Prowadzący:
Dorota Sokołowska