Najnowsza powieść Liliany Fabisińskiej to pełna zwrotów akcji powieść której akcja rozgrywa się w pięknej i słonecznej Italii. Wzrusza, bawi a przede wszystkim wciąga od pierwszych stron.
Romantyczna podróż przedślubna Gabrysi nagle
zamienia się w koszmar. Dziewczyna próbuje odszukać narzeczonego i wrócić do Polski. Żeby to zrobić, musi zaufać staremu, porywczemu rybakowi i ekscentrycznej femme fatale oraz zamieszkać w czymś, co wygląda na wbity w skały wrak statku. A do dopiero początek szalonej podróży przez południe Włoch i rzymskie zaułki, w które nie zaglądają turyści ani policja. Gdy ta dziwna, niebezpieczna gra dobiegnie końca, Gabrysia wreszcie będzie mogła wrócić do Warszawy. Ale wcale nie będzie pewna, czy ciągle chce to zrobić. Bo czy może jeszcze po tym wszystkim zaufać narzeczonemu? I czy jej serce nie zaczęło bić, wbrew jej woli, dla kogoś zupełnie innego?
FRAGMENT nr 1 KSIĄŻKI „Zaraz wracam”
– Kocham cię – Przemek głaskał jej mokre włosy, pełne piasku. – Chcesz jeszcze popływać? Ubiorę się, pójdę do samochodu, przyniosę ci ciuchy… Chcesz?
Nie musiał jej prosić dwa razy. Chłodna woda tak kusząco rozbijała się o kamienie przy brzegu. Chciała zmyć z siebie piach, chciała rozcinać fale rytmicznie, szybko, tak jak lubiła najbardziej. Idealne zakończenie idealnego dnia.
– Dopłynę tylko do tamtej skały – pokazała palcem wystający z wody szpiczasty głaz. – Za dziesięć minut będę tu z powrotem.
Pocałowała go w opiaszczone usta i stwierdziła, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czuje się tak po prostu naprawdę szczęśliwa. Bez żadnego ale. Bez żadnej chmurki zasłaniającej jej czystą radość.
Zaczęła rytmicznie przerzucać ramiona nad głową, z każdym ruchem oddalając się od plaży i od stojącego na niej Przemka.
Szpiczasta skała była nieco dalej niż jej się wydawało. Musiała solidnie machać rękami i nogami, żeby do niej dotrzeć. Zadowolona z siebie opłynęła głaz dookoła i ruszyła w stronę plaży żabką, próbując trochę uspokoić oddech.
Już z daleka zobaczyła, że Przemo wciąż tam stoi, w samych spodenkach i macha do niej nerwowo. Poczuła gwałtowne ukłucie niepokoju. Młóciła wodę ramionami, nie zwracając uwagi na to, że coś ściska ją w boku.
– … nam samochód! – krzyknął Przemek, gdy dopływała do brzegu.
Nie usłyszała pierwszego słowa. Przyspieszyła jeszcze, mimo bólu i zmęczenia.
– … samochód! – powtórzył, pokazując ręką w stronę rozłożystych tamaryszków na wysokiej skale. Zaparkowali właśnie tam, zaraz za ich gęsto splecionymi gałęziami.
– Nie chce zapalić? – zawołała, szukając gruntu stopami.
Przemek wszedł do wody, żeby pomóc jej przejść po kamieniach, na piasek, i potrząsnął głową.
– Nie ma go. Nie ma. Ukradli nam samochód!
Nie, nie, to niemożliwe. Musiała się przesłyszeć.
– Co zrobili? – zapytała, chwytając się resztek nadziei, że to jakiś głupi żart… że zaraz się dowie, że to nieprawda.
– Ukradli – powiedział Przemek, patrząc gdzieś ponad jej głową.
– Kto? – szepnęła, zasłaniając dłońmi nagie piersi.
Nagle poczuła przenikliwe zimno. Gdzieś za gęstymi tamaryszkami, tam, na wzgórzu, był ktoś, kto na nich patrzył przez cały czas. Kto widział wszystko, co robili.
– Zabrał kluczyk spod kamienia – głos Przemka dobiegał jakby zza ściany. Bezbarwny, cichy…
– Obserwował nas. Patrzył – nie mogła myśleć o niczym innym. – Widział dokładnie, jak się kochamy…
– Wszystko było w środku – myśli Przemka biegły zupełnie innym, bardziej praktycznym torem. – Dokumenty z wypożyczalni, drugi kluczyk…
(...)
– Komórki, paszporty, pierścionek… Mój pierścionek – Coś dławiło ją, trzymało za gardło. – Pieniądze, karty… Cholera jasna, musimy jak najszybciej zastrzec karty!
– Jak? – parsknął Przemek. – Gaba, czy ty naprawdę kompletnie nic nie rozumiesz? Jesteśmy tutaj nadzy i bosi, bez pieniędzy, bez telefonów, diabli wiedzą ile kilometrów od najbliższych zabudowań…
(...)
Przemek poszedł po pomoc. Pół godziny temu? Może godzinę? Straciła chyba całkiem poczucie czasu.
– Nie zostawiaj mnie tutaj – prosiła, kiedy w końcu w skupieniu sznurował buty. – Nie możemy się rozdzielać, nie możemy, nawet na chwilę… Rozumiesz?
Nie odpowiedział ani słowem, przytulił ją tylko do siebie i czekał, aż sama dojdzie do wniosku, że to jedyna szansa, jaką mają.
(...)
– Nie bój się, Gaba. Zaraz wracam! – zawołał Przemek, znikając za bujnym tamaryszkiem.
Nie bój się. Łatwo powiedzieć. Tylko jak ona miała to zrobić?
FRAGMENT nr 2 KSIĄŻKI „Zaraz wracam”
Ściana była nierówna, chłodna, prawie na pewno zrobiona z kamienia.
Gdzie ja byłem? W jakiejś piwnicy?
Miałem wrażenie, że coś mi umyka. Że powinienem skupić się na wspomnieniach z tych krytycznych chwil w zatoczce. Czy widzieliśmy kogoś, zjeżdżając w dół? Czy mijał nas jakiś samochód? A potem, kiedy Gaba pływała, kiedy kochaliśmy się na masce samochodu, jak wariaci… czy wtedy też nie zauważyłem niczego podejrzanego? Czy nic nie zaszeleściło w krzakach, żaden kamień wystrzelony spod podeszwy intruza nie uderzył mnie w łydkę? Czy nie słyszałem żadnych kroków, żadnego oddechu – oprócz przyspieszonego rozkosznie oddechu Gaby?
Cholera ciężka, nic. Zupełnie nic. To była odpowiedź na wszystkie te pytania. Nie widziałem i nie słyszałem absolutnie niczego podejrzanego. Ani w drodze do zatoczki ani potem, aż do chwili, kiedy zostawiłem spanikowaną, zapłakaną Gabę na tej płaskiej skale, ubraną tylko w moją koszulkę.
– Zaraz wracam – zawołałem beztrosko, jakbym szedł kupić coś do picia na zatłoczonej plaży.
Zaraz wracam! Niech to szlag! Czy ona ciągle tam siedzi? Ile czasu minęło już od chwili, kiedy ruszyłem po pomoc?
Nie umiałem tego w żaden sposób policzyć, oszacować. Nie miałem pojęcia, jak długo spałem – i dlaczego w ogóle spałem w takich warunkach, kiedy powinienem wariować z nerwów. Czy dodano mi coś do wody albo herbaty? O ile piłem wodę… A może naprawdę ktoś dał mi w głowę czymś ciężkim?
Im bardziej próbowałem to sobie przypomnieć, tym większa wypełniała mnie pustka i panika.
Musiałem działać. Czyli przesunąć dłonie po każdym centymetrze kwadratowym tej pieprzonej ściany w nadziei, że gdzieś tam są drzwi. Muszą być, po prostu muszą. Przecież nie przywiozły mnie tu elfy, nie przeszedłem przez ścianę, nie użyłem świstoklika, czy jak się nazywało to urządzenie do przenoszenia się z miejsca na miejsce w „Harrym Potterze”.
Do diabła, o czym ja myślę, w takiej chwili? To przecież nie jest żaden cholerny Hogwart a ja nie jestem czarodziejem tylko facetem, którego jakiś idiota porwał z bliżej nie wyjaśnionego, ale na pewno niewłaściwego powodu. Gdybym tylko mógł jakoś wyjaśnić to nieporozumienie…
Liliana Fabisińska - autorka powieści dla dorosłych (m.in. „Córeczka”, „Obok niej”, „Z jednej gliny”, „Sanatorium pod zegarem”) i książek dla dzieci i młodzieży („Amor z ulicy Rozkosznej”, „Bezsennik”, „Grzyby”).
Dziennikarka, dramatopisarka, scenarzystka, pedagożka, kryminolożka, absolwentka podyplomowych studiów z zakresu psychologii zmiany postaw i zachowań. Zawsze robi pięć (dziesiąt) rzeczy naraz i uwielbia się uczyć. Mama chronicznie zbuntowanej nastolatki, miłośniczka gadających papug i psów bardzo wielorasowych. W każdej wolnej chwili czyta, pisze papierowe listy, pływa (bez względu na temperaturę wody!), gotuje, ćwiczy tai-chi i podróżuje - najchętniej do Włoch. Wraca tam nieustannie, odkrywając wciąż nowe miejsca dalekie od turystycznych szlaków.
Uwielbia prowadzić samochód, odwiedzać dziwaczne muzea i pracować nocą. Oddałaby diabłu kawałek duszy za czereśnie i szparagi.
W życiu boi się chyba tylko os i szerszeni. Z wzajemnością nie znosi kotów.
Prywatnie tu: tudorotasokolowska.pl
Prowadzący:
Dorota Sokołowska