Rok temu szerokim echem odbiła się w mediach i wśród czytelników debiutancka powieść Michaela Sowy – Tam gdzie nie pada. Ballada o śląskim Teksasie. Nie wszyscy wiedzą, że otworzyła zaplanowany na trzy części cykl pod hasłem ŚLĄSKIE DROGI. 12 października ukaże się druga książka autora – Czereśnie od Świętej Anny – opowieść, która odkrywa przed czytelnikiem kolejne kawałki śląskiej duszy.
Tym razem autor sięga po współczesną historię. Jest rok 1945. Na ziemie Dolnego Śląska wkracza Armia Czerwona, nieodwracalnie zmieniając życie jego mieszkańców. Wśród nich jest mała Lenchen, której dzieciństwo, dorastanie i dojrzałość przypadną na czas walki o niepodległość oraz narzuconego przez „nowych swoich” pokoju. Opowieści o jej losach towarzyszy smak czereśni rosnących na Górze Świętej Anny... Annaberg. Tam przed wojną cały Śląsk pielgrzymował na liczne odpusty, procesje i święta, modlił się i targował, chcąc kupić kolorowego lizaka dla dzieci czy napić się chłodnego steinitz we wszystkich okolicznych językach. Po niemiecku, polsku, czesku. Po śląsku. To miejsce przyciągało jak magnes ludzi z wszystkich stron.
Mała Lenchen ma analityczny umysł: świetnie liczy i błyskawicznie kojarzy fakty. Kiedy w 1945 biegnie co sił w nogach do piwnicy, w której przed nalotami bombowymi kryje się jej rodzina, nie spodziewa się, że to początek końca życia, jakie znała. Nowe będzie znaczone stratami – na początku znikną ojciec oraz jej imię.
Lenchen nie może sobie przypomnieć, żeby dziś słyszała syreny alarmowe. Dzisiaj nie było nalotu, a mimo to wszyscy domownicy zebrali się w piwnicy. Dzisiaj nad miastem było cicho, ale na twarzach dorosłych pojawił się lęk, którego nigdy wcześniej u nich nie zauważyła.
A mama nie przestaje zaciskać dłoni, co chwila szepcze „Zdrowaś Maryjo…”, ale robi to szybko, gubi słowa, przerywa, znów zaczyna od nowa. I chyba płacze.
(…)
— Co to za imię „Lenchen”? — pyta wciąż ściszonym głosem, jakby obawiała się, że ktoś zza drzwi może ja usłyszeć.
— Lenchen, bo Helenchen, krótko. Helene. — Lenchen stara się w miarę dobrze wyjaśnić.
— Helena. Moja pani nauczycielka z dawnej szkoły miała na imię Helena, wszyscy mówili o niej pani Helenka. Ale już nie żyje, Niemcy ją zastrzelili. — Małgosia urywa, ale zaraz dodaje: — Mogę do ciebie mówić Helenka?
Lenchen kiwa głową, ale myśli o pani Helence ze szkoły Małgosi. Co takiego zrobiła, że trzeba było ją zabić? Może Niemcy szukali zegarków, a pani Helenka nie miała? A może zginęła przypadkowo? Na wojnie dużo ludzi ginie, strzelają do siebie i robią inne jeszcze rzeczy…
— Ty jesteś Niemką, prawda? — Małgosia przerywa Lenchen, od teraz Helence, jej tok myśli.
Lenchen — Helenka potrząsa głową.
— Nein. Nie.
— Ale ty mówisz po niemiecku.
Helenka nie wie, co powiedzieć. To fakt, w jej rodzinie zawsze mówiło się po niemiecku, dziadek i babcia z Rozwadzy też używali tego języka. Ale tata od dziecka w domu mówił po polsku, tak samo babcia, jego mama. W szkole i w kościele mówiono po niemiecku, ale już na targowisku przeważał polski. A raczej jego odmiana — śląski. I tak, każdy z nich — czy dziadkowie z Rozwadzy, czy babcia z Tarnowskich Gór, czy tata, czy mama, którzy w domu mówili w różnych językach — wszyscy oni niezależnie od brzmienia słów byli Ślązakami…
Gdy Lenchen nieco dorośnie, już jako Helenka nauczy się, że może liczyć tylko na siebie. To będą bolesne lekcje, tym bardziej że tajemnicza postać z przeszłości dokłada wszelkich starań, by uprzykrzyć jej życie, które finalnie okaże się kręte, jak kręte są śląskie drogi i śląska historia. I choć znajdzie miłość, spokój nigdy nie będzie jej dany.
(…) kiedy rosyjscy (albo jak mówią dorośli — radzieccy) żołnierze odeszli, pojawili się żołnierze polscy. Nie mieli czerwonych gwiazdek na czapkach, tylko mieniącego się w słońcu orzełka. I mundury też były inne — kolor niby ten sam, ale nie tak gęsto upstrzone kolorowymi medalami i naszywkami. Szkoda.
Tak więc jak już Rosjan nie było, to przyjechali Polacy i Willi powiedział, że teraz tu wszystko będzie polskie. Będą polskie szkoły, polskie sklepy, polskie apteki i polski szewc. I wszystko inne polskie też. Kościół zostanie taki, jak był, ale będzie polski ksiądz i nabożeństwa będą tylko po polsku. Ponieważ księdza Langego zastrzelili Rosjanie, to w mieście nie było niemieckich duchownych. I w ogóle wszędzie trzeba będzie teraz mówić po polsku, na ulicy, u lekarza i na poczcie. A w domu najlepiej też. Może kiedyś wszystko znów wróci — jak on to powiedział? — do normy, ale teraz rządzą tu Polacy i wszystko musi być polskie.
Lenchen tego nie rozumie, ale trudno. W domu jak na razie mówią po niemiecku, czasem mama zanuci jakąś polską piosenkę, której nauczył jej tata. Tata znał bardzo dobrze polski; babcia, czyli mama taty też. Polski, a raczej ten fajny śląski, zawsze było słychać na Annabergu, czyli po polsku — Górze Świętej Anny, kiedy byli tam raz czy dwa razy na odpuście. A stamtąd nie było daleko do Rozwadzy, czyli tam, gdzie mieszkała druga babcia z dziadkiem, rodzice mamy. No i ciocia Greta, z którą dawno już się nie widzieli.
Dlatego Lenchen nie widzi problemu z nowym językiem.
Czereśnie od Świętej Anny to opowieść inspirowana historią. Ujmuje ciepłym, pełnym zrozumienia spojrzeniem na Śląsk i Ślązaków – przywiązanych przede wszystkim do ziemi, na której się urodzili – żywym językiem i niepowtarzalnym regionalnym kolorytem. Pokazuje zawiłą powojenną rzeczywistość, uwypukla szarości oraz obie – ciemną i jasną – strony ludzkiej natury.
Michael Sowa z wykształcenia jest doktorem fizyki, który na co dzień zajmuje się cząstkami elementarnymi jako pracownik naukowy CERN i politechniki w Akwizgranie oraz słowami jako tłumacz literatury polskiej i niemieckiej.
O autorze
Michael Sowa – Ślązak z Opolszczyzny, od wielu lat mieszkający w Niemczech. Doktor fizyki (cząstki elementarne), pracownik naukowy CERN i politechniki w Akwizgranie, nauczyciel w Berlinie, pisarz, tłumacz literatury niemieckiej i polskiej. Ponadto technik mechanik i ślusarz w jednej osobie. W 2021 roku zadebiutował powieścią „Tam, gdzie nie pada”.
Prywatnie tu: tudorotasokolowska.pl
Prowadzący:
Dorota Sokołowska