Prawdziwa historia nastoletniego chłopca,
który ocalił mieszkańców rodzinnej wioski przed śmiercią głodową
Klęska głodu, utrata plonów, brak pieniędzy – sytuacja w afrykańskim Malawi jest tragiczna. Nastoletni William Kamkwamba, dorasta w centrum tych dramatycznych wydarzeń. Jego rodzina spożywa tylko jeden posiłek dziennie, a zapasy żywności i tak błyskawicznie się kończą. Chłopiec postanawia znaleźć sposób na uratowanie swojej wioski przed śmiercią. W szkolnej bibliotece wpada na pomysł konstrukcji wiatraka, który doprowadzi do domu prąd i pozwoli nawodnić pola. Dzięki swojej niebywałej pomysłowości i determinacji, z części znalezionych na złomowisku, konstruuje maszynę, która ocliła dziesiątki istnień.
GŁÓWNY BOHATER:
Bohater rozpoczyna swoją opowieść od wczesnego dzieciństwa. Poznajemy jego liczną rodzinę, zwyczaje panujące w Malawi, niewiarygodne szamańskie obrzędy, trudną codzienność i klęskę suszy, która dotknęła kraj w 2001 roku. William od najmłodszych lat pomagał rodzicom na farmie kukurydzy, jednocześnie ucząc się w pobliskiej szkole, a jako nastolatek zaczął fascynować się elektrycznością. Marzył o dalszej nauce, jednak nadchodząca klęska głodu, przekreśliła jego marzenia o zdobywaniu wiedzy. Chłopiec nie poddał się. Ze znalezionych na wysypisku części postanowił uratować swój mały świat.
William Kamkwamba wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie ukończył studia i rozpoczął pracę w organizacjach pomocy krajom trzeciego świata. Działa na rzecz rozwoju i poprawy warunków szkolnictwa w Afryce i Azji.
WSPÓŁAUTOR:
Bryan Mealer – amerykański dziennikarz. W latach 2003-2007 pracował jako korespondent Demokratycznej Republice Konga. W 2008 roku zainteresował się historią Williama Kamkwamby, dwudziestoletniego wynalazcy ze środkowego Malawi. Pomógł mu opisać swoją niezwykłą historię. Ich wspólna książka, Chłopiec, który ujarzmił wiatr, stała się światowym bestsellerem.
FRAGMENT KSIĄŻKI:
Prolog
Maszyna była gotowa. Po wielu miesiącach przygotowań praca wreszcie została zakończona: silnik i skrzydła przymocowane, łańcuch napięty i pokryty grubą warstwą smaru, wieża stabilnie stojąca na nogach.
Moje mięśnie pleców i ramion stwardniały niczym niedojrzały owoc od całego tego ciągnięcia i podnoszenia. I choć poprzedniej nocy prawie nie zmrużyłem oka, to nigdy wcześniej nie czułem się tak gotowy na pokazanie wszystkim mojego wynalazku. Wyglądał dokładnie tak, jakim widziałem go w snach. Wieści o mojej pracy rozeszły się po okolicy i teraz zaczęli się schodzić ludzie. Handlarze z targu, którzy obserwowali z oddali, jak się wznosi, pozamykali stragany, a kierowcy ciężarówek porzucili samochody na drodze. Pokonali dolinę dzielącą ich od mojego domu i teraz zebrali się pod maszyną, spoglądając z podziwem w górę. Rozpoznawałem te twarze. Ci sami ludzie, którzy od początku ze mnie kpili; wciąż szeptali, nawet się śmiali.
Niech im będzie – pomyślałem. Nadszedł czas. Podciągnąłem się na pierwszy szczebel wieży i zacząłem wspinać. Miękkie drewno trzeszczało pod moim ciężarem, gdy wdrapywałem się na szczyt, gdzie wreszcie stanąłem na równi z moim dziełem. Jego stalowe kości były pospawane i powyginane, a plastikowe ramiona poczerniałe od ognia.
Podziwiałem jego pozostałe części: podkładki z kapsli od butelek, pordzewiałe części od traktora, starą ramę rowerową. Każda z nich opowiadała własną historię odkrycia. Każdy element został zagubiony i na powrót odnaleziony w czasach strachu, głodu i bólu.
Teraz mieliśmy wspólnie się odrodzić.
W jednej ręce trzymałem mały kontrakton z podłączoną niedużą żarówką. Podpiąłem go do pary kabli sterczących z maszyny i przygotowałem się na ostatni krok. Poniżej tłum trajkotał niczym stado kur.
– Uciszcie się – powiedział ktoś. – Zobaczmy, jak bardzo szalony jest ten chłopak.
W tym momencie silny podmuch wiatru przemknął pomiędzy szczeblami, wciskając mnie do środka wieży.
Wyciągnąłem rękę, zwolniłem koło obrotowe i patrzyłem, jak zaczyna się kręcić. Najpierw powoli, potem coraz szybciej, aż cała wieża zaczęła chwiać się w przód i w tył.
Nogi trzęsły mi się jak galareta, ale się nie puściłem.
Błagałem milcząco: Tylko mnie nie zawiedź.
Chwyciłem w dłoń kontrakton i kable, czekając na cud elektryczności. W końcu się objawił: najpierw jako słaby błysk w mojej dłoni, potem olśniewający blask. Tłum wydał zduszony okrzyk zdumienia, a dzieci zaczęły przepychać się do przodu, żeby lepiej widzieć.
– To prawda! – powiedział ktoś z tłumu.
– Tak – potwierdził inny. – Ten chłopak stworzył elektryczny wiatr!
Prywatnie tu: tudorotasokolowska.pl
Prowadzący:
Dorota Sokołowska